Prokuratura pyta Gruzję o strzały oddane w kierunku Lecha Kaczyńskiego

Prokuratura pyta Gruzję o strzały oddane w kierunku Lecha Kaczyńskiego

Dodano:   /  Zmieniono: 
Lech Kaczyński w czasie incydentu gruzińskiego (fot. FORUM) 
Warszawska prokuratura poprosiła Gruzję o szczegółowe ustalenia tamtejszego śledztwa w sprawie strzałów oddanych w 2008 r. w stronę kolumny prezydentów Lecha Kaczyńskiego i Micheila Saakaszwiliego na granicy z Osetią Płd. Do czasu uzyskania odpowiedzi z Gruzji Prokuratura Okręgowa w Warszawie zawiesiła swe śledztwo w sprawie tego incydentu - podała rzeczniczka prokuratury Monika Lewandowska.
Lewandowska poinformowała, że śledztwo polskiej prokuratury dotyczy "groźby bezprawnej polegającej na zmuszeniu przez nieznanych obywateli gruzińskich pochodzenia osetyńskiego prezydenta Lecha Kaczyńskiego, poprzez oddanie strzałów z broni palnej w kierunku kolumny prezydenckiej, do zaniechania inspekcji pogranicza gruzińsko-osetyńskiego". Według Kodeksu karnego, kto stosuje przemoc lub groźbę bezprawną w celu zmuszenia innej osoby do określonego działania, podlega karze do 3 lat więzienia.

Lewandowska wyjaśniła, że już raz prokuratura zwracała się do stosownych organów Gruzji o pomoc prawną. - Odpowiedziano nam, że dochodzenie w jednostce MSW Gruzji w tej sprawie jest nadal w toku - dodała. Wobec takiej odpowiedzi, prokuratura wystąpiła do Tbilisi ponownie, prosząc w kolejnym wniosku o "bardziej szczegółowe ustalenia". - Mogą być one bowiem istotne dla naszego postępowania - powiedziała Lewandowska.

23 listopada 2008 r. konwój samochodów z prezydentami obu państw został zatrzymany przy granicy z Osetią Płd. Rozległy się strzały. Nikomu nic się nie stało. Prezydenci, którzy jechali z Tbilisi do jednego z osiedli przy granicy z Osetią Płd., zawrócili do stolicy Gruzji. Potem okazało się, że samochód z ochraniającymi głowę państwa oficerami BOR był kilkaset metrów od auta z Lechem Kaczyńskim - oficerowie BOR nie mieli łączności z prezydentem, a Gruzini nie pozwolili wyjść im z auta, gdy padły strzały. Szef ochrony prezydenta Krzysztof Olszowiec sam odszedł potem ze służby - BOR uznał, że nie powinien on się był godzić na przejazd niesprawdzoną trasą.

PAP, arb