Wnuk Walentynowicz o sekcji zwłok: atmosfera była wyluzowana

Wnuk Walentynowicz o sekcji zwłok: atmosfera była wyluzowana

Dodano:   /  Zmieniono: 
Anna Walentynowicz (fot. Michal Rozbicki / Newspix.pl ) Źródło: Newspix.pl
- Atmosfera w bydgoskim Zakładzie Medycyny Sądowej (podczas sekcji zwłok Anny Walentynowicz - red.) była bardzo wyluzowana - powiedział w rozmowie z "Naszym Dziennikiem" Piotr Walentynowicz, wnuk Anny Walentynowicz, która zginęła w katastrofie smoleńskiej.
Walentynowicz przyznał, że podczas sekcji zwłok we Wrocławiu panowała swobodna atmosfera. - Ale po tym, co zobaczyłem w Bydgoszczy, mogę stwierdzić, że we Wrocławiu nie było najgorzej - dodał.

- Atmosfera w bydgoskim Zakładzie Medycyny Sądowej była bardzo wyluzowana. Byliśmy tam obaj z tatą, obok stała grupa lekarzy, którzy nas w ogóle nie dostrzegali, rozmawiali ze sobą, jak gdyby nigdy nic, śmiali się na głos, zadowoleni ze spotkania. Przypominało to spotkanie towarzyskie. Wrzawa i harmider jak w szkole podstawowej podczas przerwy. Wszyscy chodzili, trzaskali drzwiami, szukali się nawzajem - relacjonował Walentynowicz.

Wnuk Anny Walentynowicz ujawnił, że gdy chciano rozpocząć czynności otwierania trumny, okazało się, że brakuje prokuratora. - Rozpoczęły się jego poszukiwania. Kiedy z kolei przyszedł prokurator, okazało się, że brakuje kilku lekarzy. We Wrocławiu było lepiej. Ale czy profesjonalnie? Tego nie mogę ocenić, nie znam się na procedurach - powiedział.

- To, co uderzyło mnie we Wrocławiu, to przede wszystkim obojętność ze strony dwóch prokuratorów, którzy zachowywali się jak typowi statyści. W każdej z przeprowadzonych we Wrocławiu sekcji brał udział jeden ze śledczych. Siedział obok sali sekcyjnej, w oddzielnym pokoju. Za każdym razem zasada ich działania była taka sama - ograniczali się do pilnowania tego, by nikt z obecnych na sali nie korzystał z telefonów komórkowych, od czasu do czasu prokurator podchodził tylko do stołu sekcyjnego - mówił.

Jak wyjaśnił mecenas Hambura, reprezentujący rodzinę Anny Walentynowicz, musiał przypominać prokuratorom o zrobieniu zdjęć pobranych próbek, opisaniu ich, czy zaprotokołowaniu kolejnych czynności. - Nie było żadnej inicjatywy ze strony prokuratorów, żadnych wskazań pod adresem lekarzy, że potrzebują takiej to, a takiej próbki do protokołu. Podejrzewam, że gdybyśmy w tych sekcjach z tatą i mecenasem Hamburą nie uczestniczyli, część próbek poszłaby do kosza, nie zostałaby nawet opisana. Tak było na przykład ze znalezionym w ciele babci skrawkiem materiału - był to mały fragment, mieścił się w dłoni. Mecenas Hambura musiał sam wnioskować o jego zabezpieczenie, prokuratorom nie przyszło to nawet do głowy - zaznaczył Piotr Walentynowicz.

ja, "Nasz Dziennik"