Korupcja w MEN? (aktl.)

Korupcja w MEN? (aktl.)

Dodano:   /  Zmieniono: 
Minister Łybacka złożyła doniesienie do prokuratury ws. domniemanej propozycji korupcyjnej wobec Wyższej Szkoły Dziennikarstwa im. Wańkowicza, w której powoływano się na nią.
"Doniesienie jest analizowane" - powiedział rzecznik Prokuratury Apelacyjnej Zbigniew Jaskólski. W sprawie toczy się postępowanie wyjaśniające - nie zostało jeszcze wszczęte śledztwo (prokuratura wszczyna je po zbadaniu, czy "wystarczająco uprawdopodobniono" popełnienie przestępstwa). W najbliższym czasie sprawie nadany zostanie "dalszy bieg procesowy", powiedział rzecznik.

Według nieoficjalnych informacji, doniesienie Łybackiej prawdopodobnie zostanie przekazane do Wydziału Śledczego Prokuratury Okręgowej.

Rektor uczelni prof. Michał Bogusławski powiedział "Rzeczpospolitej", że lobbysta Tadeusz Piwowar w zamian za 260 tys. złotych obiecał WSD przedłużenie koncesji na działalność. Powoływał się przy tym na znajomość z minister edukacji Krystyną Łybacką. Aby otrzymać koncesję "do niej trzeba mieć dojście", mówił. Łybacka w rozmowie z "Rz" stanowczo zaprzeczyła związkom z Piwowarem. Natychmiast też zawiadomiła o sprawie prokuraturę. Piwowar twierdzi natomiast, że miał tylko "promować szkołę".

O korupcyjnej propozycji złożonej szkole "Wańkowicza" powiedział dziennikowi Stefan Bratkowski, przewodniczący Rady Fundacji Centrum Prasowe dla Krajów Europy Środkowej i Wschodniej - założyciela szkoły. Jako dowód Bratkowski pokazał dziennikarzom kopię umowy, jaka miała być zawarta z firmą Piwowara "Fabryka Przyszłości" (rektor uczelni odmówił jej podpisania). Dotyczyła ona rekrutacji, którą rzekomo miało się zajmować dla WSD to przedsiębiorstwo. Według władz "Wańkowicza" umowa w rzeczywistości miała dać podstawę do wyprowadzenia pieniędzy z uczelni, a nie być zapłatą za konkretnie wykonaną pracę, ponieważ rekrutacją zajmuje się sama szkoła. Także minister Łybacka powiedziała "Rz", że nie ma takiego zwyczaju, by rekrutację nowych studentów dla uczelni prowadziły firmy zewnętrzne.

Zdaniem "Rzeczpospolitej", Piwowar "znany jest głównie wśród polityków SLD". Lobbysta ten ma przepustkę sejmową - pytany, na czyj wniosek ją otrzymał, powiedział "Rz", że "chyba na wniosek pani minister Łybackiej". Przed kilku laty pracował społecznie w Radzie Fundacji Porozumienie bez Barier Jolanty Kwaśniewskiej. Znajomość z nim potwierdzili gazecie m.in. marszałek Sejmu Marek Borowski i posłanka SLD Sylwia Pusz. Politycy ci podkreślają jednak, że nie przyjaźnili się z nim i nie znali go bliżej.

To nie ja, to Wyższa Szkoła Dziennikarstwa im. Melchiora Wańkowicza powinna złożyć doniesienie w tej sprawie - uważa minister edukacji Krystyna Łybacka. - "To nie mnie proponowano łapówkę, to nie ja się spotkałam z tym. Ja jedynie o tym usłyszałam i uznałam, że nie mogę milczeć. Ja po prostu nie chcę, żeby takie przypadki występowały. Pomijam, że to dotyczy mojej osoby, że ktoś się na mnie powoływał, ale to jest dla mnie obrzydliwie".

"Poinformowałam prokuraturę, że dowiedziałam się od dziennikarki (Anny Marszałek z dziennika "Rzeczpospolita") o zaistniałym przypadku. Opisałam wydarzenie. Napisałam, że nie dysponuję żadnymi możliwościami wyjaśnienia, nie dysponuję żadnymi dowodami. Ja usłyszałam taką sprawę i proszę prokuraturę o wyjaśnienie. Rzecz dotyczy mojego resortu, ktoś się powoływał na mnie, proszę o wyjaśnienie".

Łybacka w rozmowie z "Rz" stanowczo zaprzeczyła związkom Tadeuszem Piwowarem, lobbystą, który miał złożyć taką "ofertę" szkole Wańkowicza. "Pana Piwowara widziałam po raz ostatni - nie notowałam tego faktu - ale moim zdaniem w okolicy sierpnia, w końcówce sierpnia. W ogóle te rozmowy, z dłuższymi przerwami, bo były trzy, cztery, trwały pewnie gdzieś od lipca czy od końcówki czerwca do sierpnia". Jak wyjaśniła Łybacka, kolega z rządu polecił jej go jako PR-owca. Nie zdecydowała się jednak na jego zatrudnienie. "Stwierdzałam, jedno: ma dziesiątki pomysłów, ale nie na urząd, bo urząd ma określone ramy. (...) I rozstałam się definitywnie, mówiąc, że nie ma takiej możliwości i od tego czasu zero kontaktów z tym panem".

Pytana przez PAP, czy istnieje hipotetyczna możliwość oszustwa w trakcie procedury przyznawania lub przedłużania uczelniom zgody na działalność, odpowiedziała: "Istniała, dopóki nie było Państwowej Komisji Akredytacyjnej. (...) Ja nie twierdzę, że tak było. Mówię, że hipotetycznie istniała, bo była ogromna rola decyzyjna urzędników, którzy przygotowywali decyzję. Przecież sam minister nie wypracowuje decyzji, przecież po to ma aparat urzędniczy. Natomiast teraz nie".

Obecnie wniosek złożony do ministerstwa kierowany jest do Państwowej Komisji Akredytacyjnej (PAKA). Komisja wysyła grupę ludzi do uczelni, by sprawdzić jej stan, sprawdzić czy są spełnione wymagania kadrowe, bazowe, czy nie ma nielegalnie działających filii. Następnie grupa sprawdzająca wraca, pisze protokół. Na podstawie tego protokołu PAKA przyjmuje uchwałę, w której jest opinia o uczelni. O opinii jest informowany podmiot, którego rzecz dotyczy. Przysługuje mu czas na ewentualne odwołanie się od tej opinii. Następnie opinia (pozytywna lub negatywna) trafia do ministra edukacji. Na jej podstawie minister podejmuje decyzję.

"Istniałaby możliwość nadużyć, gdybym nie przyjęła zasady - choć żadna ustawa mi tego nie nakazuje - że nigdy nie postępuję inaczej, aniżeli głosi uchwała Państwowej Komisji Akredytacyjnej" - zapewnia Łybacka.

em, pap