12, 10, 9 dla Pruszkowa (aktl.)

12, 10, 9 dla Pruszkowa (aktl.)

Dodano:   /  Zmieniono: 
Tyle lat pozbawienia wolności zażądał prokurator dla szefów gangu pruszkowskiego - "Wańki", "Malizny", "Bola", "Kajtka" i "Parasola".
W środę zakończył się największy w Polsce proces szefów tzw. "Pruszkowa", który toczył się w specjalnie zabezpieczonym gmachu Sądu Okręgowego na warszawskim Bemowie.

Prok. Jerzy Mierzewski zażądał dla członków kierownictwa osławionego gangu następujących kar: 12 lat dla Zygmunta R., pseud. Bolo, 12 lat dla Ryszarda Sz., pseud. Kajtek, 10 lat dla  Leszka D., pseud. Wańka, 10 lat dla Janusza P., pseud. Parasol, 9  lat dla Mirosława D. (brat Wańki), pseud. Malizna.

Dla pozostałych, pomniejszych oskarżonych prokurator wnosił o  kary od 10 do 3 lat więzienia.

Proces, który zaczął się we wrześniu 2002 r., był możliwy dzięki zeznaniom sześciu świadków koronnych, czyli "skruszonych" gangsterów "Pruszkowa", w  tym najważniejszego Jarosława S., pseud. Masa.

"Ich zeznania zasługują na wiarę" - przekonywał prokurator.

Według oskarżyciela, z zeznań świadków koronnych wyłania się "obraz federacji organizacji przestępczych, działających pod  szyldem +grupy pruszkowskiej+, która funkcjonowała co najmniej przez 10 lat". Na czele gangu stało od początku lat 90. pięciu oskarżonych, a także zastrzelony w Zakopanem Andrzej K., pseud. Pershing" oraz Andrzej Z., "Słowik" (wydany niedawno Polsce przez Hiszpanię, czeka na swój proces).

Zdaniem prokuratora struktura gangu zapewniała "znaczne dochody" szefom, którzy podejmowali najważniejsze decyzje i przekazywali je  niżej stojącym w hierarchii szefom poszczególnych "podgrup" (jednym z nich był "Masa"). Ci zaś przekazywali swym ludziom zlecenia poszczególnych przestępstw.

"Szefowie gangu nie musieli zlecać konkretnych przestępstw, tak jak dokonujący tych czynów nie mieli potrzeby kontaktu z szefami" -  powiedział prokurator. "Istotne było, czy dzielili się zyskami z  kierownictwem i czy poszczególne +podgrupy+ nie wchodziły sobie w  drogę" - dodał. Powołując się na zeznania "Masy", prokurator oznajmił, że sprawca przestępstwa połowę zysku z niego zostawiał sobie, drugą oddając przełożonym. Ci zostawiali sobie połowę tej kwoty, drugą przekazując kierownictwu gangu.

Główne dochody gangu pochodziły z przemytu alkoholu i papierosów, kradzieży aut, haraczy od właścicieli różnych lokali i przemytu, produkcji oraz dystrybucji narkotyków.

Prokurator przyznał, że mimo zeznań "skruszonych" przestępców, do  dziś nie udało się przełamać atmosfery strachu wśród pokrzywdzonych przez gang, którzy z obawy o swe bezpieczeństwo odmawiali zeznań.

"Ta sprawa to tylko wycinek dużo większej całości obejmujący głównie szefów, którym grożą niższe kary niż sprawcom poszczególnych przestępstw, ale takie są przepisy prawa" -  oświadczył Mierzewski (w sądach jest już kilka spraw "żołnierzy" gangu, oskarżonych o konkretne przestępstwa).

Wiarygodność "Masy" usiłował podważyć "mec. Jacek Kondracki, obrońca Zygmunta R., pseudonim Bolo. W trwającym jeszcze, pełnym emocji wystąpieniu, ostro zaatakował on nie tylko Jarosława S. ("Masę"), ale i instytucję świadka koronnego. "Masa" sam był szefem grupy przestępczej, wobec czego nigdy nie  powinien dostać tego statusu, dowodził. Zacytował też zeznania "Masy", w  których ten skruszony gangster mówił, że od 1994 r. współpracował z policją, bo chce rozbić grupę pruszkowską.

Sugerował też, że "Masę" odpowiednio przygotowano do zeznań. "Z  +Masą+ zawarto pakt, a dowodem tego jest niedotknięcie jego majątku" - oświadczył Kondracki. "Pozwala mu się zostawić majątek zdobyty przez 10 lat w zamian za określone zeznania" - dodał.

Kondracki zarzucił prokuraturze, że uznając "Bola" za szefa gangu, nie wskazała, którymi konkretnymi przestępstwami miał kierować. "Nie ma zabójstwa bez trupa; nie ma kierowania gangiem bez przestępstw" - oświadczył.

Według adwokata, oskarżeni już zostali skazani przez prasę i opinię publiczną.

Oskarżeni nie przyznawali się do zarzutów. "Parasol" mówił, że  oficerowie UOP i CBŚ namawiali go w śledztwie do obciążania polityków, m.in. Leszka Millera, a "wykreowanie mafii pruszkowskiej miało służyć Marianowi Krzaklewskiemu i Markowi Biernackiemu do kampanii wyborczej". Według "Parasola", to policja i UOP nauczyły "Masę", kogo i o co ma pomawiać, bo w ten sposób chce "uniknąć odpowiedzialności za swe przestępstwa" i "uchronić swój majątek przed konfiskatą".

Po raz pierwszy o gangu pruszkowskim stało się głośno po  strzelaninie w podwarszawskim motelu "George" w 1990 r. Zatrzymani tam w policyjnej zasadzce gangsterzy (m.in. "Parasol") zostali uniewinnieni, bo policja źle - w ocenie sądu - zebrała dowody w  tej sprawie.

Główne uderzenie organów ścigania w grupę pruszkowską nastąpiło w  drugiej połowie 2000 r. Za szefami gangu pruszkowskiego wydano listy gończe. W Komendzie Głównej Policji powołano specgrupę poszukiwawczą, której celem było zatrzymanie ukrywających się bossów "Pruszkowa".

Policyjna akcja przeciw "Pruszkowowi" zaowocowała także medialnymi doniesieniami o związkach gangsterów z politykami i  biznesmenami. Kontakty z gangsterami mieli mieć m.in. były senator Aleksander Gawronik, były poseł AWS Marek Kolasiński, były wicepremier, szef GUC i poseł SLD Ireneusz Sekuła oraz były minister sportu Jacek Dębski.

em, pap