"Rzeczpospolita" bez Wildsteina (aktl.)

"Rzeczpospolita" bez Wildsteina (aktl.)

Dodano:   /  Zmieniono: 
Bronisław Wildstein odchodzi z "Rzeczpospolitej". - Redaktor naczelny "Rzeczpospolitej" Grzegorz Gauden uznał, że nie widzi możliwości dalszej współpracy ze mną, więc uznałem, że powinienem odejść - powiedział Wildstein w TVN24.
Odejście Wildsteina ma związek z faktem, że publicysta udostępnił znajomym dziennikarzom, skopiowaną z komputera IPN listę około 240 tysięcy nazwisk tajnych współpracowników SB, funkcjonariuszy SB, osób pokrzywdzonych i tych, które SB wytypowała do ewentualnej współpracy.

Wiedziałem, że lista z archiwum Instytutu Pamięci Narodowej istnieje i jest w naszej dyspozycji. Z mojej strony było wszystko jasne: nie będziemy jej publikować ani upowszechniać. Bronisław Wildstein zrobił to bez mojej wiedzy, na  własną rękę - powiedział Grzegorz Gauden, redaktor naczelny "Rzeczpospolitej"

"Rozmawiałem z panem Wildsteinem i on powiedział wyraźnie, że  będzie sam ustalał swój sposób postępowania i nie widzi potrzeby podporządkowywania się decyzjom przełożonych. Uważam to za nie do  zaakceptowania w jakiejkolwiek redakcji" - tłumaczył Gauden. Jego zdaniem, jest to wyraz nielojalności dziennikarza.

Pytany, czy brał pod uwagę możliwość zawieszenia, a nie zwolnienia Wildsteina, Gauden powiedział, że nie. Podkreślił, że  decyzja o rozstaniu się z Wildsteinem była jego osobistą decyzją, choć dyskutowano nad nią wcześniej na kolegium redakcyjnym. "Również sformułowane tam wnioski kazały mi tak postąpić" -  zaznaczył.

Gauden zamierza spotkać się z dziennikarzami każdego z działów "Rz" i rozmawiać o sytuacji związanej ze zwolnieniem Wildsteina.

Publicysta udostępnił znajomym dziennikarzom, skopiowaną z komputera IPN listę około 240 tysięcy nazwisk tajnych współpracowników SB, funkcjonariuszy SB, osób pokrzywdzonych i tych, które SB wytypowała do ewentualnej współpracy.

"Na pewno te dokumenty nie znalazły się w rękach pana Wildsteina w związku z określonymi procedurami obowiązującymi w Instytucie Pamięci Narodowej; zostało nadużyte zaufanie do Instytutu" -  oświadczył prezes IPN Leon Kieres po ujawnieniu listy.

Pięcioosobowy zespół w IPN bada okoliczności, w jakich publicysta uzyskał listę nazwisk osób, których akta przechowuje IPN.

W obronie Wildsteina kilkunastu publicystów wystosowało list otwarty. Napisali w nim, że nie wykradł on z IPN tajnej, ubeckiej listy, tylko skopiował jawną bazę danych z zasobów archiwalnych IPN. Przypomnieli, że dziennikarz "Rz" nigdzie tej listy nie publikował, ani też nie twierdził, że jest to lista agentów SB. List ten podpisał m.in. publicysta tej samej gazety, goszczący także na łamach tygodnika "Wprost", Maciej Rybiński. Jego zdaniem, zarzucanie Wildsteinowi, że dokonał on dzikiej lustracji 15 lat od zmiany systemu, to skandal. - Trzeba było wcześniej udostępnić te archiwa naukowcom. Do tego czasu byłyby już opracowane - mówi.

Na skopiowanej przez Wildsteina liście znaleźli się m.in. prof. Jadwiga Staniszkis i prof. Andrzej Paczkowski z kolegium IPN. Oboje, jak oświadczył w niedzielnym programie "Summa Zdarzeń" w TVP prof. Andrzej Friszke z kolegium Instytutu, nic o tym nie wiedząc, byli wytypowani przez SB do pozyskania na tajnych współpracowników. Staniszkis podkreśla, że nadal jest zwolenniczką lustracji, nie zapowiada też żadnych kroków prawnych w związku ze sprawą "listy Wildsteina". Oburzony postępowaniem dziennikarza jest natomiast członek kolegium IPN prof. Andrzej Paczkowski. W jego opinii Wildstein działał w złej wierze, kopiując listę i przekazując ją dziennikarzom.

ss, em, pap

Czytaj też: Lista Wildsteina, IPN szuka wycieku "Wprost" za Wildsteinem