"Lista Wildsteina" w internecie (aktl.)

"Lista Wildsteina" w internecie (aktl.)

Dodano:   /  Zmieniono: 
Na zagranicznym serwerze pojawiła się lista, nazwana przez anonimowego autora "Listą Wildsteina".
Liście towarzyszy adnotacja: "Jeśli szukasz nazwisk agentów, zgłoś się do IPN". "Uwaga, jeśli zaczniesz uważać kogoś za kapusia tylko dlatego, że jest na poniższej liście, to jesteś głupi/głupia. Są tu rozmaite nazwiska, tajnych współpracowników, zawodowych ubeków, kandydatów na współpracowników oraz osób pokrzywdzonych" - napisano.

Można tam też przeczytać: "lista w większości składa się ze złych ludzi, ale pamiętaj - nawet najbardziej rzadkie nazwisko może nosić kilka osób".

Nie podano, ile nazwisk jest na tej liście, choć może tam być ich 240 tysięcy - tyle liczy spis inwentarzowy IPN. Każdemu nazwisku na liście odpowiada numer ewidencyjny - taki, jakim opatrzone są akta archiwalne IPN. Nazwiska są umieszczone alfabetycznie. Brak innych danych pozwalających na identyfikację danego imienia i  nazwiska, np. z powszechnie znaną osobą nazywającą się tak samo.

Nazwiska w absolutnej większości nic nikomu nie mówią. Są tam jednak m.in. nazwiska tożsame z danymi personalnymi oficerów SB, morderców ks. Jerzego Popiełuszki. Są też nazwiska odpowiadające nazwiskom szefów SB, choć np. nie ma nazwisk szefów MSW z lat 80. Są ogólnie znane nazwiska oprawców z UB z lat 40. i 50.

Prezes IPN Leon Kieres powiedział, że widział już w  internecie tę listę, ale nie sprawdzał, czy jest ona tożsama ze  spisem IPN, który rozpowszechniał Bronisław Wildstein. "To będzie sprawdzane" - dodał.

Zastępca prokuratora generalnego Kazimierz Olejnik powiedział, że do dziś nie ma pełnej wiedzy, jaki charakter ma lista IPN i że ma nadzieję, iż Instytut poinformuje o tym prokuraturę. Dlatego też uchylił się od odpowiedzi, czy publikacja w internecie może być przestępstwem. "Możemy zakładać, że zbiór danych z IPN podlega ochronie prawnej w myśl ustawy o ochronie danych osobowych i może być wykorzystywany tylko zgodnie ze swym przeznaczeniem" -  oświadczył.

Wcześniej szef kolegium IPN Sławomir Radoń mówił, że "wyciek" jawnego materiału, jakim jest spis IPN, nie jest przestępstwem. Dodał, że złamaniem ustawy o ochronie danych osobowych mogłoby być jego opublikowanie, za co odpowiedzialność spoczywałaby na osobie, która to uczyniła, a nie na IPN.

Na stronie z listą jest także zamieszczona legenda: jedno "0" przy sygnaturze akt - etatowy oficer, dwa "0" przy sygnaturze akt -  TW (tajny współpracownik).

Takiemu rozumieniu zaprzecza zastępca dyrektora archiwów IPN Leszek Postołowicz, który wyjaśnił kwestie sygnatur przypisanych nazwiskom na spisie IPN. Dwa zera poprzedzają numer inwentarzowy materiału archiwalnego, do którego się odnoszą, jeśli materiał ten miał charakter "ściśle tajny" z chwilą przekazania do  IPN (to najwyższa klauzula tajności dokumentu). "W tej kategorii mieszczą się np. materiały dotyczące osób rozpracowywanych przez służby, ich agentów i kandydatów na agentów, ale także i materiały administracyjne, instrukcje operacyjne itp" - dodał. Jedno zero poprzedza numer, do którego odnosi się materiał zakwalifikowany jako "tajny". Tak oznaczone materiały mogą mieć taki sam charakter jak te mające dwa zera. "Zależy to od tego, jaki gryf tajności nadano przy ich tworzeniu" - podkreślił Postołowicz. Litery "pf" oznaczają, że dokument ma najniższą klauzulę tajności - "poufny". Materiał bez zera oznacza zaś, że dokument jest jawny.

Wezwanie, aby się zgłaszać do IPN, by poznać nazwiska agentów, jest o tyle nietrafne, że dane o agentach są dostępne nie dla osób "z ulicy", ale dla osób, których oni inwigilowali oraz dla  badaczy. Prezes IPN może też każdorazowo zezwalać dziennikarzom na  dostęp do tego typu akt, jak było to np. w przypadku teczki Małgorzaty Niezabitowskiej pod koniec 2004 r.

ks, pap

Patrz też: Lista Wildsteina tutaj lub tutaj