Masakra na Wybrzeżu: wojsko nie strzelało?

Masakra na Wybrzeżu: wojsko nie strzelało?

Dodano:   /  Zmieniono: 
Wojsko nie strzelało do tłumu, ogień otworzyła milicja - zeznawali w czwartek przed Sądem Okręgowym w Warszawie świadkowie w procesie oskarżonych o sprawstwo masakry robotników na Wybrzeżu w 1970 roku.
Wojsko nie strzelało do tłumu, ogień otworzyła milicja - zeznawali w czwartek przed Sądem Okręgowym w  Warszawie świadkowie w procesie oskarżonych o sprawstwo masakry robotników na Wybrzeżu w 1970 roku.

Jeden z zeznających Dariusz K. był uczniem zasadniczej szkoły zawodowej przy stoczni remontowej w Szczecinie, miał niespełna 14 lat. Gdy wybuchły zamieszki i odwołano lekcje, zamiast do domu poszedł z kolegami zobaczyć, co się dzieje pod budynkiem partii. Mówił, że między żołnierzami a manifestującymi nie było wrogości. Z czasem w tłumie zawiedzionym brakiem rozmów z władzami narosła agresja. Gdy zaczęto demolować budynek, padły strzały i wybuchła panika. Chłopak uciekał, został wtedy postrzelony w plecy. Uszkodzenie nerwów i niedowład ręki spowodowały, że nie dokończył nauki zawodu, a dziś jest na rencie.

Dariusz K. zeznał, że zanim stracił przytomność, widział milicjantów strzelających z broni maszynowej z dachów garaży, nie  widział natomiast, by strzelało wojsko. Obudził się w szpitalu, gdzie "traktowano nas jak bandziorów, czuło się niechęć personelu". Jak się dowiedział, do szpitala zawiózł go taksówkarz, który potem jeszcze dziękował chłopakowi - wywożąc go, uwolnił się od tych uczestników zamieszek, którzy domagali się od niego benzyny do podpalenia komitetu partii.

Inny świadek ze Szczecina, wtedy dowódca kompanii wojska, mówił, że z początku demonstracja przebiegała spokojnie, później tłum zmierzający do budynku partii wyparł milicjantów, uszkadzał wojskowe transportery opancerzone. Zeznał, że wojsko odparło ludzi bez jednego strzału, powiedział, że on i jego żołnierze nie mieli też rozkazu użycia broni.

Kolejny świadek, wtedy żołnierz w Gdańsku, zeznał, że  demonstrujący wołali "wojsko z nami", ludzie odnosili się do  żołnierzy przyjaźnie. Ci, choć mieli ostrą amunicję, nie  strzelali, czego zresztą wprost zabronili im przełożeni. Widział natomiast jak otwarto ogień z milicyjnego transportera. "Żołnierze z mojej kompanii nie strzelali do ludzi, z całą pewnością strzelano tylko z tego SKOT-a"- mówił. Według niego, strzelali milicjanci w mundurach bez dystynkcji.

Inny świadek, wtedy żołnierz skierowany ze swoją kompanią do  Gdańska, także mówił o przyjaznych relacjach z ludnością. "Pomogliśmy kobietom podać stoczniowcom kosze z kanapkami" -  powiedział. Z miejsca, w którym się znajdował, nie potrafił określić, kto strzelał i w jakim kierunku.

Według oficjalnych danych, w grudniu 1970 r. na ulicach Gdańska, Gdyni, Szczecina i Elbląga zginęły 44 osoby, a ponad 1160 zostało rannych. Proces oskarżonych o zagrożone dożywociem sprawstwo kierownicze masakry na wybrzeżu toczy się w Warszawie od 2001 roku. Na ławie oskarżonych zasiadają gen. Wojciech Jaruzelski, wtedy minister obrony, jego ówczesny zastępca Tadeusz Tuczapski, były wicepremier Stanisław Kociołek i byli dowódcy jednostek wojska tłumiących protest. Kolejna rozprawa ma się odbyć 6  czerwca.

ks, pap