Nie jest jednak pewne, czy polscy lekarze zdają sobie sprawę z tego, jaki skutek odniosą ich strajki. Opinia publiczna jest już zmęczona koncertem życzeń służby zdrowia i jej przepychankami z rządem, a zarazem rozdrażniona przypadkami drastycznymi, takimi jak odwoływanie planowych zabiegów i wizyt w placówkach pediatrycznych. Wygląda na to, że hasło "zdrowie dziecka najwyższym dobrem" nagle trafiło do lamusa, podobnie jak inne szczytne slogany związane z medyczną profesją. A szkoda, bo to w dużej części dzięki nim w naszym społeczeństwie lekarze cieszyli się tak wielkim poważaniem jako niosący pomoc chorym. Dziś coraz częściej postrzegani są jako niosący wyłącznie transparenty i chcący pomagać tylko sobie.
Opinie takie potęguje fakt, że nigdzie w ramach strajku lekarze nie złożyli masowo wymówień. A przecież byłoby to logiczne, zważywszy na ich głodowe pensje i fatalne warunki pracy w placówkach publicznych. Jednak wtedy do głosu mógłby dojść rynek, bo na zwolnione miejsca mogliby zgłosić się mniej wymagający medycy. Co gorsza, mogłoby się okazać, że część szpitali faktycznie nie jest potrzebna i nikt specjalnie nie odczuł tego, że przestały działać. Byłby to wstęp do prawdziwej, rynkowej reformy - tyle, że jej nadejścia wielu lekarzy panicznie się boi, uznając, że takie lekarstwo byłoby dla nich gorsze od dzisiejszej choroby. Dlatego mało prawdopodobne jest, by służba zdrowia w najbliższym czasie została naprawdę uzdrowiona.
Jan Stradowski