Pierwsza krew

Pierwsza krew

Dodano:   /  Zmieniono: 
Prokuratura chce dowiedzieć się od Aleksandra Kwaśniewskiego czy on lub urzędnicy jego kancelarii wywierali nacisk w aferze LFO, aby ją zatuszować. Przesłuchanie byłego prezydenta zatem niewiele wniesie do sprawy, bo nie jest on zainteresowany obciążaniem własnego środowiska.
"Księżniczka sobie tego życzy" – miał usłyszeć w styczniu 2002 r. od Marka Ungiera, szefa kancelarii prezydenta Mariusz Łapiński - wówczas minister zdrowia, na spotkaniu w kancelarii prezydenta. Ową księżniczką miała być żona prezydenta Jolanta Kwaśniewska, która za pośrednictwem Ungiera miała domagać się, aby ówczesny minister zdrowia przedłużył umowę z  firmą LFO, która miała wybudować  fabrykę osocza.

Wszystko zaczęło się w 1997 r. , gdy LFO otrzymała z Kredyt Banku 32 mln USD pożyczki na budowę fabryki osocza.Udziałowcami LFO byli min. Zygmunt Nizioł i Włodzimierz Wapiński. Ten ostatni uchodzi za przyjaciela Aleksandra Kwaśniewskiego i jego małżonki (wynajmował od nich mieszkanie po przeprowadzce ich do pałacu prezydenckiego, a także pożyczał samochód prezydenckiemu ministrowi Markowi Siwcowi). Za dobrego znajomego prezydenta Kwaśniewskiego uchodzi także ówczesny prezes Kredyt Banku Stanisław Pacuk, który przyznał LFO kredyt. Fabryka osocza nigdy nie powstała, a LFO nie spłaciło kredytu. Problem w tym, że 60 proc. owego kredytu zagwarantował, bez odpowiednich zabezpieczeń, rząd Włodzimierza Cimoszewicza.  "Wprost" jako pierwszy napisał  <a href='http://www.wprost.pl/ar/?O=8831' class='text1a'>w grudniu 2000 r. (nr 52)</a>, że "budowa w Polsce fabryki pochodnych osocza jest przedsięwzięciem nieopłacalnym". Kwestionowaliśmy także wiarygodność inwestora - Laboratorium Frakcjonowania Osocza (LFO).  Wątpiliśmy, czy fabryka w ogóle powstanie. Dziś te same pytania zadaje prokuratura w Tarnobrzegu chce ustalić, którzy z czołowych urzędników państwowych nadużyli władzy dali gwarancje na piękne oczy przyjaciół prezydenta.

Oskarżono w tej sprawie już byłego ministra skarbu Wiesława Kaczmarka. W całej sprawie jest też wątek znikającej dokumentacji. Według naszych informatorów ABW pod koniec 2004 r. poinformowała prokuraturę, że nie ma żadnych  dokumentów w tzw. "sprawie mieleckiej", tymczasem były szef UOP Zbigniew Siemiątkowski otwarcie mówił, że postępowanie w tej sprawie było i zostało zakończone. Zdaniem naszych informatorów dokumenty zniknęły nie tylko z ABW, ale również z ministerstwa zdrowia, gdzie komisja międzyresortowa decydowała o wyborze firmy, która będzie budować fabrykę.