Sztuka Hollywood

Dodano:   /  Zmieniono: 
Nominacje do Oscarów pokazują, że w Hollywood wartość filmu nie mierzy się wysokością zysków, jakie on przynosi.
Co roku przyznawany jest Oscar dla najlepszego filmu nieanglojęzycznego - w domyśle, dla produkcji spoza Hollywood. Zachowanie takiej kategorii staje się coraz bardziej sztuczne, bowiem dziś amerykański przemysł filmowy pełnymi garściami czerpie z kinematografii całego świata. Wystarczy spojrzeć na piątkę filmów nominowanych do nagrody za najlepszy film: "Królowa" to produkcja brytyjska, "Babel" wyreżyserował Meksykanin, a "Inflirtacja" to remake dalekowschodniego przeboju "Infernal Affairs". Jeśli dołożyć do tego "Małą Miss", która jest filmem niszowym, nakręconym poza Hollywood, to rdzennie hollywoodzki charakter zachowują tylko "Listy z Iwo Jima" Clinta Eastwooda.

Podobnie wygląda sytuacja w innych kategoriach. Dobrze to świadczy o Amerykańskiej Akademii Filmowej - coraz mniej traktuje ona Oscary jako formę promocji obrazów nakręconych w Hollywood, a coraz bardziej chce wyróżnić filmy naprawdę dobre. Daje to szansę produkcjom niszowym, ale także zmusza wielkie wytwórnie do ciągłych poszukiwań, uniemożliwia im zastygnięcie w jednej sprawdzonej formie - a na tę przypadłość przemysł filmowy w USA zapadł w latach 90. To daje nam gwarancję, że kino ciągle będzie dziedziną żywą, która dostarczy nam autentycznych emocji.

Ale największą niespodziankę Akademia zgotowała przy nominacjach dla hiperprzeboju kinowego "Piraci z Karaibów: skrzynka umarlaka". Ten film zarobił ponad miliard dolarów, już znajduje się na trzecim miejscu najbardziej kasowych filmów wszechczasów, a przecież ciągle grają go w kinach całego świata. Dawniej takie zyski były przepustką nie tylko do nominacji, ale nawet Oscarów w najważniejszych kategoriach - a teraz "Piraci..." zostali nominowani tylko w kategoriach technicznych. To największe zwycięstwo sztuki nad biznesem.