33 Warszawski Festiwal Filmowy - podsumowanie

33 Warszawski Festiwal Filmowy - podsumowanie

33 Warszawski Festiwal Filmowy - podsumowanie
33 Warszawski Festiwal Filmowy - podsumowanie Źródło: Wff.pl
Końca dobiegła 33. Edycja Warszawskiego Festiwalu Filmowego. To dobry czas na podsuomowanie imprezy, oczami naszych wysłanników – Dominiki Pietraszek, Kajetana Wyrzykowskiego i Michała Kaczonia. Oto subiektywny przegląd ich list „naj”.

Dominika Pietraszek:

Najlepszy film: „Wyznanie”, reż. Zaza Urushadze (Gruzja, Estonia 2017)

kadr z filmu "Wyznanie" (2017)

Pamiętam dobrze 29. WFF i euforię, jaką wywołały wówczas „Mandarynki” Zazy Urushadze. Z Warszawy Gruzin wrócił z Nagrodą Publiczności, nieco później cieszył się też nominacją do Oscara w kategorii Najlepszy film nieanglojęzyczny. Za sukcesem niepozornej, prostej historii o plantatorze mandarynek i dwóch wrogich sobie żołnierzach stała czułość wobec bohaterów, wola zrozumienia. „Wyznanie” to kolejny dowód na to, że Urushadze dysponuje darem empatii i wie, jak wykorzystać go na ekranie. Ponownie dał światu kameralną, skromną opowieść, której siła tkwi w postaciach. Dwaj prawosławni duchowni wysłani do nietkniętej przez cywilizację wioski to ludzie z krwi i kości – zafascynowani kaukaskim, sielskim krajobrazem, lecz żądni wielkomiejskich rozrywek; moralni, ale też wrażliwi na kobiece piękno. Istotna okazuje się zwłaszcza ta ostatnia cecha, a reżyser niemal do końca zataja, co siedzi w głowie seksownej Lili. Jedno mogę Wam zdradzić: nie to, czego się spodziewacie. W końcu czym byłaby wieś bez trupa w szafie…?

Najgorszy film: „Pewnego razu w listopadzie”, reż. Andrzej Jakimowski (Polska 2017)

kadr z filmu "Pewnego razu w listopadzie" (2017)

Nie uważam „Pewnego razu w listopadzie” za najgorszy film festiwalu, lecz za moje największe rozczarowanie. Doceniam, że Jakimowski wpłynął na nieznane w polskiej kinematografii wody – jego film opowiada o zamieszkach podczas warszawskiego Marszu Niepodległości w roku 2013 – nie umiem jednak wybaczyć mu bezradności. Gdy reżyser pragnie przedstawić widzowi jakąś ideę, prowadzi bohatera na salę wykładową i wkłada odpowiednie formuły w usta perorującego profesora. Co więcej, motywem przewodnim „Pewnego razu w listopadzie” jest relacja między bezdomnym Markiem a przygarniętym z ulicy psem Kolesiem. Długie poszukiwania zwierzaka zdecydowanie nie zapierają tchu w piersiach, rażą też dosadnością, topornością – tak tak, Polska to kraj, w którym o człowieka dba się mniej niż o psa. Nie odmawiam Jakimowskiemu racji, szanuję go także za to, że zabrał głos w sprawie dotąd przemilczanej. Szkoda tylko, że kilka razy wybrał drogę na skróty.

Najoryginalniejszy film: „Jak rozmawiać z dziewczynami na prywatkach”, reż. John Cameron Mitchell (USA 2017)

kadr z filmu "How to talk to girls at parties" (2017)

Występ Nicole Kidman w „Jak rozmawiać z dziewczynami o prywatkach” wystarczyłby, aby film obwołać najdziwniejszą pozycją w festiwalowym menu. Aktorka, która od zeszłego roku przeżywa ponowny rozkwit kariery, tym razem wciela się w Boadiceę – mentorkę londyńskich punków. Przystrojona ćwiekami i mocnym makijażem, z fryzurą à la Cruella De Mon, ucieka od swego emploi posągowej piękności. Ten filmowy gabinet osobliwości ma nam jednak do zaoferowania o wiele więcej: otóż trzonem tej historii jest romans pomiędzy nastoletnim punkiem a śliczną kosmitką. Co ciekawe, szczęściu tej pary zagraża pewna kanibalistyczna tradycja kultywowana przez rodaków dziewczęcia… Film Johna Camerona Mitchella najlepiej wypada przez pierwsze pół godziny, gdy kosmici sprawiają wrażenie oryginalnej sekty. Późniejszy maraton zwariowanych pomysłów z UFO w tle to także parada nonsensu i rozwiązań typu deus ex machina. Cóż, przynajmniej nikt nie zarzuci reżyserowi wtórności.

Kajetan Wyrzykowski

Najlepszy film WFF 2017 – „Matar A Jesus”, reż. Laura Mora, Kolumbia, Argentyna 2017

kadr z filmu "Matar a Jesus" (2017)

Kolumbijski „Matar a Jesus” to nie tylko najlepszy film tegorocznej edycji, ale jeden z najbardziej godnych zapamiętania spośród wszystkich edycji, które miałem okazję przeżyć. Akcja umiejscowiona jest w Medellin. Pewna nastolatka widzi na własne oczy śmierć swojego ojca, który zostaje zastrzelony na ulicy. Gdy system sprawiedliwości zawodzi w rozwikłaniu zagadkowej śmierci, dziewczyna sama decyduje się, by znaleźć i wymierzyć karę mordercy. Jednak z chwilą, gdy poznaje tytułowego Jesusa, nienawiść prędko zostaje zastąpiona wzmagającą się fascynacją.

„Matar a Jesus” jest nietypową opowieścią o zemście. Główna bohaterka, pomimo głębokiej rany zadanej wraz ze śmiercią ojca, traci grunt pod nogami. Dziewczyna desperacko szuka zatem oparcia i znajduje je w najmniej oczekiwanej osobie. Fabuła nie jest jednak w żaden sposób naiwna, zaś realizm zawdzięczać należy głównie świetnym rolom dwojga naturszczyków – Natashy Jaramillo oraz Giovanny’emu Rodriguezowi. Ich role są bardzo prawdziwe, zaś przedziwna relacja formuje się w sposób fascynujący dla widza. Warto nadmienić także, iż „Matar a Jesus” bardzo przypomina momentami „Sin Nombre” Cary’ego Fukunagi, nie tylko ze względu na ten właśnie aktorski realizm, ale także na sposób przedstawiania rzeczywistości. Brutalny świat z kolumbijskich przedmieść zderza się z bajkowymi kadrami (sprzyja temu okres świąt, podczas którego dzieje się akcja), zaś dopełnieniem całości jest subtelna ścieżka dźwiękowa. To świetny dramat, który - mam nadzieję - trafi niebawem do dystrybucji kinowej.

Najgorszy film – „Nowość”, reż. Drake Doremus, USA 2017

kadr z filmu "Nowość" (2017)

Bezapelacyjnym „zwyciezcą” jest dla mnie amerykański dramat „Nowość”. Jest to tak koszmarnie nudny, nijaki i męczący film, że aż szkoda czasu marnować na przybliżanie ogromu tej porażki. Powiedzmy, że jedynym powodem dla którego nie opuściłem sali kinowej był szacunek względem organizatorów festiwalu.

Najbardziej oryginalny film – „Niech się ciała opalają”, reż. Hélène Cattet, Bruno Forzani, Francja, Belgia 2017

kadr z filmu "Niech się ciała opalają" (2017)

W odludnym domu nad samym brzegiem morza spotyka się kilku przestępców. Pośród nich są m.in. prawnik, artystka oraz włamywacz. Wszyscy stanowią przedziwną mieszankę wybuchową, zaś zapalnikiem staje się dwoje policjantów, którzy ścigają wspomnianą szajkę za napad. Rozpoczyna się szaleńcza strzelanina i walka o przetrwanie.

Do pewnego momentu wierzyłem, że francuska komedia kryminalna „Niech się ciałą opalają” będzie najlepszym filmem tej edycji WFF. Dialogi od samego początku błyszczą niczym w filmach Tarantino, a prawdziwe fajerwerki dzieją się w nietypowym prowadzeniu kamery, która często wychwytuje bohaterów w przedziwnych, dynamicznych zbliżeniach. Klimat uzupełniała zaś westernowa ścieżka dźwiękowa. Jednak druga połowa spektaklu ustępuje pierwszej. Dzieje się tak, gdyż podobnie jak w „Free Fire” Ben Wheatleya – koncepcja chaotycznej strzelaniny tylko brzmi wystrzałowo. Chociaż realizacyjnie film trzyma znakomity poziom podczas całego seansu, fabuła nie pozwoliła mi do końca zachwycić się francuską propozycją. To ciekawostka, którą warto zobaczyć – szczególnie, jeśli jest się fanem takiego niestandardowego kina akcji.

Michał Kaczoń

Warszawski Festiwal Filmowy z perspektywy Osoby na Antybiotyku

33 Warszawski Festiwal Filmowym mógł być wydarzeniem pełnym emocji, ciekawych spotkań i dyskusji o niecodziennych wrażeniach, zrodzonych dzięki seansowi nietuzinkowych dzieł. “Mógłby”, gdyby nie fakt, że większość festiwalowych dni spędziłem na antybiotyku, przykryty kołdrą w łóżku. Nie przeszkodziło mi to jednak udać się na dwa filmy, gdy zdrowie zaczęło kiełkować. Właśnie o tych filmach chciałem teraz napomknąć.

kadr z filmu "Jak rozmawiać z dziewczynami na prywatkach" (2017)

“Jak rozmawiać z dziewczynami na prywatkach” Johna Camerona Mitchella to dzieło tyleż przewrotne, pstrokate i pełne żywej energii, co chaotyczne i nie realizujące pełni drzemiącego w nim potencjału. Oto grupa nastolatków korzysta z uroków punkowego życia gdzieś na dalekich przedmieściach Londynu. Ich życie odmieni się, gdy przypadkowo trafią na szaloną imprezę, podczas której poznają nietypowych gości. Wprost z innej galaktyki.

Zwyczajne brytyjskie przedmieścia nawiedziła bowiem grupa kosmitów, chcących zbadać zachowania Ziemian. Młoda Zan szybko postanawia realizować te plany na własną rękę. Elle Fanning, wcielająca się w tę rolę jak zwykle błyszczy na ekranie, tworząc kolejną wariację na temat niewinnej blondynki, wchodzącej w dorosłość. Najpiękniejsze jest jednak to, że aktorka, która już dawno przyćmiła swoją siostrę, Dakotę, z każdej z takich ról, potrafi wyciągnąć coś nowego. Jej Zan jest więc niezwykle naiwną istotą, która jednak z żywiołowością chce poznać obyczaje swoich gospodarzy (“Pokaż mi punk”)

“How to talk to girls at parties” to film niezwykle nierówny, który obok momentów nieposkromionej radości, ciekawych inscenizacji i pomysłów formalnych, posiada też sceny nieudane, niezrozumiałe, wtórne. Scenariusz zdaje się momentami tak bardzo pretekstowy, że chwilami nie wiadomo dlaczego niektóre rzeczy dzieją się na ekranie. Gdy jednak przymknąć oczy na pewne niedogodności, film oferuje prawdziwą, niczym nieskrępowaną jazdę bez trzymanki.

kadr z filmu "Uwodziciel" (2017)

“Uwodziciel” Milada Alamiego, czyli zwycięzca konkursowej sekcji 1-2, to film o bardzo ciekawym punkcie wyjściowym i niezłej egzekucji swojego pomysłu. Oto poznajemy Esmaila (dobry Erdalan Esmaili), urodziwego mężczyznę, który co wieczór chodzi do modnego baru, by poznawać kobiety. Zwykły bawidamek, chciałoby się rzec.

Szybko okazuje się jednak, że mężczyzna ma w tym ukryty cel. Jest imigrantem z Iranu, który choć już długo mieszka w Danii, może ubiegać się o pobyt stały dopiero, gdy wykaże, że znajduje się w stałym związku z obywatelką tego kraju. Dlatego mężczyzna z takim namaszczeniem powraca na barowe krzesło.

Wszystko zmienia się, gdy poznaje inną irańską imigrantkę. Ich wzajemne zauroczenie zdaje się być radą na problemy mężczyzny. Do czasu aż przeszłość bohatera się o niego upomni. Dość powiedzieć, że obraz otwiera mocna scena - gdy starsza kobieta otwiera okno na wysokim piętrze apartamentowca i... wyskakuje. Sytuacja, z początku niepowiązana z głównym wątkiem, wróci jednak z podwójnym uderzeniem.

“Uwodziciel” w interesujący sposób podchodzi do tematu imigrantów, tak głośnego w dzisiejszej Europie. Mimo wszystko to sam początek dzieła, do pierwszego punktu zwrotnego, stanowi najciekawszą jego część. Jest najbardziej świeża, najbardziej przemyślana. Później do obrazu wkradają się standardowe sytuacje i rozwiązania, które nie wywołują pożądanych emocji. Mimo wszystko film wart jest uwagi, chociażby dla dyskusji, które może zrodzić.