Marcel Moss o swojej nowej książce: Wiedziałem, że poruszę kwestię aborcji

Marcel Moss o swojej nowej książce: Wiedziałem, że poruszę kwestię aborcji

Marcel Moss
Marcel MossŹródło:Bartosz Pussak Photography
Nacjonalizm, depresja czy aborcja to jedne z tematów, jakie Marcel Moss porusza w swojej nowej książce. „Wszyscy muszą zginąć” to jednak przede wszystkim przejmująca historia cierpiących nastolatków, którzy pogubili się we współczesnym świecie. Autor w rozmowie z Wprost wyjaśnia, jak wyglądała praca nad powieścią i dlaczego zdecydował się na poruszenie tak wrażliwych kwestii.

„Wszyscy muszą zginąć” to historia nastolatków, która toczy się wokół krwawego ataku terrorystycznego w warszawskim liceum. O książce, której recenzję możecie przeczytać w naszym serwisie, opowiedział w rozmowie z Wprost jej autor, Marcel Moss.

Skąd pomysł na taką tematykę? Inspirował się Pan jakimiś prawdziwymi wydarzeniami?

W swoich poprzednich książkach starałem się dotykać uniwersalnych problemów, które mogłyby się przydarzyć każdemu, bez względu na miejsce zamieszkania. „Wszyscy muszą zginąć” to jednak mój najbardziej „polski” thriller. Od dłuższego czasu nosiłem się z zamiarem napisania książki, której akcja w dużej mierze toczyłaby się w środowisku skrajnych nacjonalistów i chuliganów. Zanim jeszcze w ubiegłym roku przystąpiłem do prac nad książką, wiedziałem też, że przynajmniej jedna scena rozegra się w trakcie Marszu Niepodległości.

Dlaczego jednym z antybohaterów uczynił Pan nacjonalistę? Czy nie bał się Pan zarzutów o stronniczość światopoglądową i przerysowanie postaci?

Krystian, starszy brat głównego bohatera, to radykał przynależący do nacjonalistycznej sekty, której zadaniem jest zwalczanie wszelkiego zagrożenia napływającego zewsząd do naszego kraju. Mowa tu głównie o „szkodliwych, lewackich ideologiach” czy „groźnych religiach Wschodu”. Wykreowałem tę postać w oparciu o m.in. liczne wypowiedzi osób publicznych, które w zeszłym roku cytowały wszystkie media.

Z pewnością pojawią się zarzuty odnośnie przerysowania bohatera, ale pisanie nauczyło mnie, że ile osób, tyle opinii. Osobiście nie uważam, by Krystian był przerysowaną postacią – przynajmniej w sferze światopoglądowej. Spotkałem już ludzi podobnych do niego, którzy chyba nie do końca zdawali sobie sprawę z ciężaru rzucanych przez siebie oszczerstw. Natomiast jego zachowanie jest oczywiście absolutną skrajnością. Stąd już w opisie fabuły podkreśliłem, że mówimy to u "sekcie". Krystian nie miał w moim zamyśle odzwierciedlać zachowań Polaków o konserwatywnych poglądach. Wiele osób potrafi przecież wymieniać poglądy w sposób kulturalny. Wykreowałem go, by stanowił całkowite przeciwieństwo swojego brata – chłopaka zagubionego w życiu, stłamszonego i szukającego ukojenia w wirtualnym świecie.

Jakie jeszcze problemy dotykają Pana zdaniem dzisiaj polską młodzież?

„Wszyscy muszą zginąć” to thriller należący do „uniwersum Freuda”, czyli zapoczątkowanej przeze mnie serii ukazującej trudne relacje nastolatków z rodzicami i rówieśnikami. Wiele aktualnych problemów młodych osób opisałem w książce „Nie wiesz wszystkiego”. Zamierzam rozwijać je w kolejnych częściach serii o uczniach liceum Freuda. Mowa tu przede wszystkim o depresji, myślach samobójczych i braku zrozumienia. Ponadto opisałem takie kwestie jak poczucie samotności, wykluczenie ze względu na wygląd czy orientację seksualną oraz problemy z samoakceptacją.

Dużo uwagi poświęca Pan problemom takim jak tolerancja, tożsamość seksualna czy radykalizm. Dlaczego akurat te wątki?

Osobiście zapamiętam dwa tysiące dwudziesty rok nie tylko jako czas pandemii, ale również jako wojnę polsko-polską. Społeczeństwo na każdym kroku spierało się w kwestiach ideologicznych, a media (i nie tylko) podsycały wrogie nastroje panujące między żyjącymi przecież w ogromnym stresie ludźmi. Odniosłem wrażenie, że zamiast starać się nawzajem wspierać w trudnych czasach zarazy i być ze sobą blisko chociaż emocjonalnie, my jeszcze bardziej się poróżniliśmy. Mało tego, gdy rozpoczynałem pracę nad „Wszyscy muszą zginąć”, wiedziałem też, że poruszę w książce kwestię aborcji. Wtedy jeszcze nie miałem pojęcia, że za jakiś czas nastroje w Polsce jeszcze bardziej się zaognią właśnie z tego powodu.

Mam świadomość, że poruszenie w nowej książce trudnych kwestii nie przypadnie do gustu wszystkim czytelnikom. Być może niektórzy stwierdzą, że tego jest już za dużo, bo przecież codziennie żyjemy „polskim piekiełkiem”. Zależało mi jednak na tym, by zabrać w tej sprawie głos. Media wkrótce znudzą się tymi tematami i przejdą do kolejnych, a moja książka będzie leżała u kogoś na półce i przypominała mu, co – przynajmniej dla mnie – robimy nie tak.

Czy myśli Pan, że w naszym kraju mogłoby dojść do takiej tragedii jak w opisywanej przez Pana szkole? Tego typu wydarzenia mają miejsce zazwyczaj w Stanach Zjednoczonych, przez co są dość odległą perspektywą dla polskiego czytelnika.

Uważam, że nic nie stoi na przeszkodzie, by doszło do takiego zamachu. Trzeba zadać sobie pytanie, na ile bezpieczne są polskie szkoły. W ilu z nich rzeczywiście zatrudnia się ochronę? A nawet jeśli po korytarzach przechadza się jeden czy dwóch ochroniarzy, to czy byliby oni w stanie odeprzeć atak kilku uzbrojonych zamachowców? Oczywiście obecnie ze względu na pandemię system szkolnictwa wygląda inaczej, ale wierzę, że pewnego dnia młodzież wróci do szkół. A wtedy – oby nie – wszystko może się wydarzyć. Oby i tym razem nie sprawdziło się powiedzenie, że mądry Polak po szkodzie.

W swojej książce oddaje Pan głos młodzieży, rodziców czyniąc postaciami drugoplanowymi. Nie są to też postaci, które można polubić. Dlaczego?

Przygotowując się do tej książki, przeprowadziłem ankietę na swoim profilu „Zwierzenie”, z której wynikło, że 95 proc. nastolatków uważa, że ich problemy są lekceważone. 62 proc. czuje się nierozumianych przez rodziców, a 85 proc. przez nauczycieli. Uważam, że wielu dorosłych nie rozumie swoich dzieci i nie potrafi z nimi rozmawiać. Wydaje im się, że lepiej przemilczeć pewne kwestie i może wszystko samo się jakoś ułoży. Tymczasem co 47 minut młody człowiek podejmuje próbę samobójczą, a 16 proc. osób w wieku 11-17 lat regularnie się samookalecza.

Jak wyglądała praca nad książką? Rozmawiał Pan z nastolatkami, rodzicami lub ekspertami czy może treść powieści to w całości Pańska inwencja?

Od kilku lat regularnie rozmawiam z nastoletnimi czytelnikami swojego profilu „Zwierzenie”. Młodzi ludzie wysyłają mi swoje historie, z których część anonimowo publikuję. Wiem, co czują Polacy w różnym wieku i jakie kwestie najbardziej ich frapują. Poruszam tematy tabu, o których moi odbiorcy piszą mi w mailach i wiadomościach prywatnych, bo boją się rozmawiać o nich na forum publicznym. Myślę, że żadne statystyki czy wypowiedzi ekspertów nie odzwierciedlą tego, co myślą ludzie, których dana kwestia dotyczy. Ponadto sam dobrze pamiętam swoje nastoletnie czasy, które nie należały do najłatwiejszych.

Skąd pomysł na wątek z grą „Thunderworld”? Czy taka gra istnieje w rzeczywistości?

„Thunderworld” nie istnieje naprawdę – choć dla Błażeja, bohatera książki, stanowi rzeczywistość tak samo realną jak fizyczny świat. Zdaję sobie sprawę z tego, że dużą grupę moich czytelników stanowią nastolatkowie, dlatego chcę, by w moich książkach znajdowali też coś „swojego”. A gry komputerowe dla większości z nich stanowią dziś istotny element życia. Jednocześnie odnoszę wrażenie, że choć problem jest znany, to niewiele się robi, by go zwalczyć.

Jakie plany na przyszłość? Będzie kryminał?

Planuję wiele niespodzianek dla swoich czytelników…:)

Czytaj też:
Zaorski na tropie neonazistów. Remigiusz Mróz wraca z nową książką

Źródło: WPROST.pl