„Kevin sam w domu”, czyli świąteczna masakra ozdobami choinkowymi. Ile razy zginęli włamywacze?

„Kevin sam w domu”, czyli świąteczna masakra ozdobami choinkowymi. Ile razy zginęli włamywacze?

Kadr z filmu „Kevin sam w domu” (1990)
Kadr z filmu „Kevin sam w domu” (1990) Źródło:Hughes Entertainment
W ramach wigilijnej tradycji pozostawiamy przy stole miejsce dla dodatkowego gościa. Od grubo ponad dwóch dekad za takiego gościa uznać można blondwłosego chłopca, któremu niestraszna jest konfrontacja ze średnio rozgarniętymi rabusiami. „Kevin sam w domu” jest jak choinka i pierogi. Stojąc w jednym szeregu z „Last Christmas” i świątecznymi reklamami, jest niepodważalnym dowodem, że zaczęła się przedświąteczna gorączka. Ale czy ukochany przez Polaków film jest tym, czym się wydaje?

W 1990 roku Joe Pesci zagrał w jednym z najlepszych filmów gangsterskich w historii kina. Wykreowana przez niego postać porywczego i brutalnego Tommy’ego DeVito w „Chłopcach ferajny”, była tak przekonująca, że za swoją autentyczność znalazła nawet uznanie członków prawdziwej włoskiej mafii. Lekkomyślny i agresywny gangster budził postrach, a zadzieranie z nim kończyło się podróżą w ciasnym bagażniku ku nieuchronnej śmierci. W tym samym roku, Pesci zagrał również Harry’ego Lime’a, rabusia ze złotym zębem, który w okresie świątecznym, wraz z kolegą Marvem, plądruje domy zamożnych mieszkańców Chicago.

Ci widzowie którzy oglądali „Chłopców z ferajny” doskonale pamiętają, jak skończył Tommy, a nie był to happy end. Jednak po odświeżeniu sobie filmu „Kevin sam w domu” trudno jest oprzeć się wrażeniu, że spotkał go znacznie bardziej miłosierny finał niż ten, który zgotował Harry’emu obdarzony anielskim obliczem ośmiolatek z głową pełną makabrycznych pomysłów.

„Kevin sam w domu”. Ile razy małolat ukatrupił rabusiów?

Filmy świąteczne kojarzą się przede wszystkim z ciężkostrawną dawką wylewającej się z ekranu słodyczy. W telewizorach widzimy zazwyczaj zamożnych, pięknych, życzliwych i szczęśliwych ludzi, którzy w obliczu nadchodzącej gwiazdki przechodzą rozterki miłosne lub szukają zagubionego w pędzie codzienności sensu życia.

Takie produkcje przypominają wydłużone do granic możliwości reklamy biżuterii z Anną Lewandowską, Julią Wieniawą i Małgorzatą Sochą w rolach głównych. To takie koszmary kinomanów.

Do grona takich „dzieł” pozornie należy również „Kevin sam w domu”, ale pod wierzchnią warstwą świątecznego lukru, kryje się iście sensacyjny filmowy pierniczek. Wgryzając się nieco głębiej w to ciastko, można bez cienia wątpliwości stwierdzić, że Kevinowi bliżej do Johna McClane’a ze „Szklanej pułapki” niż walącego w bębny Sama z „To właśnie miłość”. Małolat z Chicago ma patent na brutalne zneutralizowanie niecnych intruzów i nie waha się z niego korzystać.

Czytaj też:
JIMEK dla „Wprost”: Marzę, by zawsze robić coś dziwnego

Przesada? Ależ skąd. Harry i Marv, czyli filmowi rabusie, w realnym świecie nie mieliby najmniejszych szans na ujście z życiem z konfrontacji z Kevinem. W 2014 roku Screen Junkies, czyli popularni youtuberzy zajmujący się popkulturą, postanowili zapytać traumatologa, ile razy 8-latek pozbawił włamywaczy życia.