Kac Tomasza Raczka

Kac Tomasza Raczka

Dodano:   /  Zmieniono: 
Krytyk filmowy Tomasz Raczek opublikował na swoim facebookowym profilu miażdżącą recenzję najnowszego filmu Łukasza Karwowskiego "Kac Wawa". Za swoje słowa dezaprobaty pod adresem twórców obrazu i przestrzeganie widzów przed pójściem do kina na ten właśnie film został pozwany przez producenta "Kac Wawa" - Jacka Samojłowicza. Zdaniem tego ostatniego krytyczna publikacja oznacza dla twórców filmu straty finansowe liczone w milionach złotych - bo gdyby Raczek nic na Facebooku nie napisał to widzowie waliliby na "Kac Wawa" drzwiami i oknami.
Wyobraźcie sobie, że jesteście poważnym publicystą i krytykiem filmowym, któremu zawodowy obowiązek każe obejrzeć i zrecenzować film, będący okrutnym audiowizualnym gwałtem na ukochanym kinie. Musicie obejrzeć film tak słaby, że nie sposób nawet znaleźć w nim wystarczająco dobrych scen, by zmontować krótki i przyciągający widza trailer. Film tak nieciekawy, że nawet jego reżyser przyznaje, iż nakręcił go, ponieważ chciał zobaczyć "cycki trzęsące się w 3D". Film tak odpychająco żenujący, że nawet widz o najmniej wysublimowanym guście po krótkiej deliberacji woli zamiast w bilet zainwestować swoje pieniądze w przydworcowego kebaba z nieznanego zwierzęcia, wiedząc, że decyzja ta wyjdzie mu na zdrowie. Jako krytyk filmowy nie możecie ograniczać się jednak li tylko do artystycznego ucztowania. Rozluźniacie nerwy małym piwem bądź papierosem, bierzecie okrutny seans na klatę i psychicznie zmasakrowani wracacie do swojej pracy poważnego publicysty. Z chwilą, gdy zabieracie się do przelania swych wrażeń na papier od irytacji, gniewu i uczucia zażenowania silniejsze jest tylko jedno - chęć ocalenia innych kinomanów od kinematograficznego koszmaru.

Z takim właśnie zamiarem sięgnął po pióro Tomasz Raczek i w tym właśnie, jak twierdzi Jacek Samojłowicz, przesadził. Zdaniem producenta Raczek "przekroczył granice krytyki filmowej i złamał zasady etyki dziennikarskiej" nawołując w swojej recenzji do bojkotu filmu "Kac Wawa". "Ten film jest jak choroba, jak nowotwór złośliwy: zabija wiarę w kino i szacunek do aktorów. Szczerze i nieodwołalnie odradzam pójście do kina. Ten film powinien ponieść klęskę frekwencyjną - może to nauczyłoby czegoś producentów. Wstyd!" - apelował na Facebooku Raczek. Trzeba przyznać, że mocne to słowa, lecz - wie to każdy, kto widział nieszczęsny film - w pełni uzasadnione. Nie można w tym przypadku oskarżyć Raczka o pretensjonalną odrazę do wszystkiego, co nie mieści się w granicach tzw. kultury wyższej. W internetowych bazach filmowych "dzieło" Karwowskiego bije kolejne rekordy w kategorii najniższych not w historii polskiego kina, a recenzji pozytywnych czy choćby neutralnych trzeba ze świecą szukać. Z drugiej strony - Raczkowi rzeczywiście marzy się "klęska frekwencyjna" filmu Karwowskiego i nauczka dla Samojłowicza i jego kolegów. Ale czy odradzanie pójścia do kina równa się nawoływaniu do bojkotu? Chyba nie. 

O samej historii opowiedzianej w "Kac Wawa" niewiele można powiedzieć. Produkcja Samojłowicza wyciska ile może z oklepanego już w zachodnim kinie motywu dzikiego wieczoru kawalerskiego. Twórcy filmu na siłę starają się udowodnić docelowym odbiorcom, czyli mało rozgarniętym polskim nastolatkom, że ich imprezy wyglądają przy hulance filmowych bohaterów jak spotkania starszych pań przy kawce i herbatnikach. Znani i lubiani aktorzy są na ekranie zaledwie swoimi własnymi karykaturami, a sens historii, w której uczestniczą, niknie gdzieś w stylizowanej na wybuchową mieszaninie dennych gagów, szablonowej akcji, nagości, przekleństw i oddawania moczu w miejscach publicznych. Mimo tego trójwymiarowa opowieść o pijackim ekscesach osiąga całkiem niezły wynik finansowy - ergo naród jej jednak masowo nie zbojkotował. Jednak zdaniem Samojłowicza bez Raczka wynik byłby dużo bardziej niezły. - Przez tego pana straciłem kilka milionów wpływów. I takiej sumy będę się domagał na drodze sądowej. Oczekuję, że Tomasz Raczek straci wiarygodność jako krytyk filmowy - oświadczył producent filmu i dodał, że swoje przekonanie o straconych milionach złotych opiera o dane dotyczące frekwencji w kinach przed i po publikacji Raczkowej recenzji.

Czy rzeczywiście Raczek przegonił z sal kinowych setki tysięcy Polaków, którzy chcieli obejrzeć "Kac Wawa", ale po przeczytaniu jednego zdania na Facebooku zmienili zdanie? Śmiem wątpić. Po prostu ciężko spodziewać się, aby frekwencja dobrze rozreklamowanego przed premierą filmu rosła z każdym popremierowym tygodniem. Tendencja jest raczej odwrotna - pierwszego dnia w sali kinowej jest ciasno jak w warszawskim metrze o piętnastej, zaś w ostatnich tygodniach wyświetlania bileterzy kalkulują, czy opłaca im się otwierać salę dla czworga widzów. Niezależnie od tego co i kiedy Tomasz Raczek napisałby o filmie "Kac Wawa", liczba widzów malałby z każdym dniem. Szczerze wątpię również, aby docelowi odbiorcy filmu Karwowskiego czytali recenzję Raczka i idąc do kina brali sobie do serca zapatrywania tego i innych krytyków, co zbliża nas do punktu trzeciego - gdyby jednak słowo krytyka decydowało o obejrzeniu "Kac Wawa", filmu tego nie obejrzałby nikt.

Jacek Samojłowicz pozywając Raczka, mógłby równie dobrze pozwać cały światek filmowych krytyków - suchej nitki na filmie Karwowskiego nie pozostawił żaden krytyk. Żaden! Po to właśnie sięgamy po recenzje filmów i oceny internautów, ażeby po wyjściu z kina nie żałować wydanych na bilet i popcorn pieniędzy. Gdyby udało się producentom zakneblować usta rozczarowanym krytykom, uwolnieni od bicza niepokornych publicystów zalaliby kina "cyckami trzęsącymi się w 3D". Pozbawieni ostrzeżeń widzowie obejrzeliby dwa, trzy filmy i wyprani z wiary w X muzę zafundowaliby producentom prawdziwego kinowego kaca. A więc panie Samojłowicz, nie psioczyć na Raczka, lecz ręce całować!