Twoje dziecko jest ofiarą sharentingu? Zastanów się, co wrzucasz do internetu

Twoje dziecko jest ofiarą sharentingu? Zastanów się, co wrzucasz do internetu

Facebook (zdj. ilustracyjne)
Facebook (zdj. ilustracyjne) Źródło: Pixabay / cloudlynx
Już trzy miliony polskich dzieci żyje w internecie. Na ogół bez własnej wiedzy i woli, bo to rodzice wrzucają do sieci ich zdjęcia i zabawne filmiki.

Z pierwszego w Polsce raportu Norstat na zlecenie agencji Clue PR „Sharenting po polsku, czyli ile dzieci wpadło do sieci?” wynika, że nawet 40 proc. Polaków regularnie publikuje zdjęcia swoich pociech na portalach społecznościowych. Ponad 80 proc. nie widzi w tym nic złego, wszak o dziecku decyduje rodzic. Jedynie jedna czwarta z nich spytała kiedykolwiek dziecko o to, czy chce, aby jego zdjęcie było w sieci.

Specjaliści są zgodni – zjawisko sharentingu – bo tak nazywa się permanentne i bezrefleksyjne wrzucanie do sieci materiałów z udziałem dzieci (ang. share – dzielić się, parenting – rodzicielstwo), w najbliższej przyszłości będzie rosło i przybierało na sile. Tym czasem specjaliści biją na alarm - to niebezpieczna zabawa.


Potrzeba zapisywania wspomnień i dokumentowania niepowtarzalnych chwil, zwłaszcza z życia dziecka, nie jest niczym nowym i wynika z naturalnego odruchu opiekuńczości. Od setek lat ludzie zbierają pamiątki, zachowują pierwsze mleczne zęby czy włosy dzieci, tworzą rodzinne albumy.

- Do niedawna dostęp do prywatnych wspomnień mieli jedynie najbliżsi i zaufani. Dziś rodzice także tłumaczą, że wśród znajomych na  czy  są sami przyjaciele, tyle, że jest ich 300, a z połową nigdy nie rozmawiali – kwituje dr Marta Bierca, socjolożka z SWPS, współautorka raportu. I zwraca uwagę na kolejny szczegół - kiedyś obserwatorzy widzieli fotografię bądź video tylko raz, nie mając do niej wolnego dostępu. Teraz można obraz powielać i odtwarzać bez końca.

Nigdy więc nie wiadomo, czy jakieś zdjęcie nie podbije internetu i nie zacznie żyć własnym życiem w formie gagów i memów. Jako że z portalów korzystają coraz młodsi użytkownicy, to tylko kwestia czasu, kiedy rówieśnicy „odkopią” i wykorzystają takie foto przeciwko koledze. – Rodzice zamieniają się w reporterów, dokumentując każdy krok swoich dzieci, nawet od okresu życia prenatalnego. W ten sposób tworzą jego historię. Może się zdarzyć tak, że nastoletnie dziecko, czy też całkiem dorosły człowiek, będzie chciał opowiedzieć zupełnie inną historię swojego życia, zataić niektóre wydarzenia, podkoloryzować inne. Tym czasem „prawda” widziana oczyma rodziców, zapisana w sieci będzie twardym dowodem. A więc dziecko będzie mogło co najwyżej dopisać do niej kolejne rozdziały - mówi Alicja Wysocka Świtała, partner zarządzająca Clue PR i współautorka badania.

Zna zasady marketingu, i wie, że zdjęcia dzieci to kopalnia bezcennych danych o profilach konsumentów. Wyobraźmy sobie, że od tego, czy na koszulce dziecka jest Strażak Sam czy Elsa z Krainy Lodu, zależy jakie treści reklamowe trafią do niego w przyszłości, a jego ścieżka konsumencka będzie obserwowana i rejestrowana od najmłodszych lat.

O rozwagę do rodziców apeluje także policja i palestra. – Prokuratura zna przypadki, gdy losowe zdjęcia dzieci służyły dewiantom i pedofilom za materiały pornograficzne i były rozpowszechniane wśród zamkniętych grup tworzonych przez przestępców seksualnych – tłumaczy adwokat Adam Baworowski, specjalizujący się w prawie internetu. Choć według prawa to rodzice decydują o udostępnianiu wizerunku dziecka (obydwoje muszą wyrazić zgodę), to według kodeksu rodzinnego i opiekuńczego są zobowiązani zawsze działać na jego pożytek i dla jego dobra. - A bezrefleksyjne wrzucanie do sieci zwłaszcza nagich bądź intymnych zdjęć, bynajmniej nie działa na jego korzyść – kwituje adwokat.

Całość dostępna jest w 22/2019 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.