Wesołe święta

Dodano:   /  Zmieniono: 
Bardzo niewygodnie jest w święta Bożego Narodzenia być duchownym i nie wierzyć w narodziny Jezusa
Bardzo niewygodnie jest w święta Bożego Narodzenia być dzieckiem i nie wierzyć w świętego Mikołaja. Okazuje się jednak, że jeszcze mniej wygodnie jest w tym okresie być duchownym i nie wierzyć w narodziny Jezusa. Jest to kłopotliwe nie tylko z doktrynalnego punktu widzenia, ale także ze względów praktycznych. 54-letni pastor Andrew Furlong z irlandzkiego Kościoła anglikańskiego zwierzył się na swojej internetowej stronie z poważnych wątpliwości co do istnienia Chrystusa. Może zatem mieć pretensje tylko do siebie, że święta Bożego Narodzenia nie były w tym roku dla niego przyjemne: został zawieszony na trzy miesiące w pełnieniu obowiązków duszpasterskich. Mimo to można w tym wypadku mówić o pewnego rodzaju prezencie gwiazdkowym. Tak to w każdym razie przedstawili z wrodzoną elegancją jego zwierzchnicy, informując, że pastor Furlong dostanie urlop, podczas którego będzie mógł zajmować się wyłącznie "refleksjami". Zachowa przy tym prawo do korzystania z mieszkania służbowego i normalnego uposażenia.
Trzeba przyznać, że święty Mikołaj był dla pastora nadzwyczaj hojny, jeśli się zważy, jakie poglądy w kwestii Jezusa żywi on od trzydziestu lat (choć publicznie podzielił się nimi z wiernymi dopiero teraz). Zagadnięty w Wigilię przez Agencję Reutera, Andrew Furlong wygłosił opinie, które każą wątpić, czy pogrążenie się w refleksjach na trzy miesiące odmieni rezultaty refleksji snutych przez trzydzieści lat. "Nie wierzę - oznajmił - w tradycyjne nauki na temat Bożego Narodzenia, czyli w to, że Bóg przybrał postać ludzką, by urodzić się w stajence w Betlejem". W mniemaniu pastora Jezus "nie jest ani pośrednikiem, ani zbawcą - i tyleż supermanem, co istotą pochodzenia boskiego", zaś współczesne kościoły powinny dopuścić do wyrażania przez wiernych różnych poglądów, a nawet pozwolić na kwestionowanie własnych nauk. Propozycje pastora są niewątpliwie rewolucyjne, choć niezupełnie nowe. Ale i pod jego adresem można wysunąć propozycję rewolucyjną: dlaczegóż nie zakłada własnego kościoła lub nie przyłącza się do innego, zamiast tkwić tam, gdzie zmuszają go do celebrowania Bożego Narodzenia (w które od ponad ćwierć wieku nie wierzy), a w dodatku nie pozwalają kwestionować swoich nauk? Jakoś ostatnio utrwala się moda na męczenników.
Niektórzy Anglosasi, a zwłaszcza Anglosaski, mają jednak bardziej aktywny stosunek do życia i inną koncepcję dochodzenia swoich praw niż pastor Furlong, a w okresie Bożego Narodzenia dają temu wyraz szczególnie dobitnie. Jest to, jak wiadomo, okres, w którym w tym kręgu kulturowym osobliwym pożądaniem cieszą się indyki. Konsumuje się je wówczas na cześć wydarzenia, w które nie wierzy Andrew Furlong, tj. na cześć przyobleczenia się Boga w postać ludzką. Co ma z tym wspólnego indyk, karp lub ostrygi - Bóg jeden może wiedzieć, ale pewno nie za bardzo się tym interesuje. Dość, że kiedy w zamrażarce supersamu w miejscowości Barry w Walii został ostatni już bożonarodzeniowy indyk, wywiązała się bitka między dwiema paniami w wieku 40 i 33 lat, dla których był on niezbędny do uczczenia pamięci o tym, że Bóg stał się człowiekiem. Tak jak każda wojna religijna, również ta była niezwykle zaciekła. Zwyciężył wiek i doświadczenie. Cenny łup uniosła starsza z niewiast. Młodsza miała jednak zapasy sił i przypuściła kontrofensywę na parkingu, składając donośnie nietypowe życzenie świąteczne: "Mam nadzieję, że go przypalisz!". Tak rozwścieczyło to adresatkę życzenia, że znowu rzuciła się na rywalkę, tym razem wymierzając jej cios indykiem; ten nie zdążył się jeszcze rozmrozić, więc odznaczał się znacznymi walorami bojowymi. Wykorzystała też chwilę zamroczenia przeciwniczki, by wyrwać jej parę kępek włosów, co spowodowało, że ta z płaczem uciekła do sklepu.
Heroiczną postawą wykazała się również czterdziestoletnia Liz Mace z południowej Anglii. Zabrała się ona do dekorowania domu gwiazdkowymi ozdobami i miała nadzieję, że mąż i pięcioro dzieci chętnie jej w tym pomogą. Nadzieja ta okazała się jednak przedwczesna, gdyż tkwili oni nieruchomo przed telewizorem z oczami wbitymi w ekran i można było odnieść wrażenie, że trwając w tej pozycji, nie zauważą nawet nadejścia świąt. Pani Mace ujęła zatem telewizor w swoje spracowane dłonie i z całej siły rzuciła go na taras przed domem, co spowodowało jego całkowitą dezintegrację. Rodzina oniemiała, po czym zrozumiała, że trzeba się zająć ubieraniem choinki - co też zrobiła. Pani Mace zaproponowała im następnie gry towarzyskie, ale mąż i dzieci byli zbyt załamani, by zrozumieć, o co w nich chodzi.
Miło pomyśleć, że ludzie są gotowi zrobić wszystko, by spędzić święta w rodzinnej atmosferze pełnej poszanowania tradycji, snując refleksje o tematyce religijnej.

Więcej możesz przeczytać w 2/2002 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.