Jesse Cook: ja nie gram flamenco

Jesse Cook: ja nie gram flamenco

Dodano:   /  Zmieniono: 
Kanadyjczyk, uznawany za najlepszego gitarzystę flamenco swojego pokolenia, obrusza się na takie określenie. Bo, jak mówi, gra muzykę świata. Zapewnia też, że lubi grać dla polskiej publiczności.

Maciej Kawiński: Uśmiechałeś się na dźwięk polskich słów. Uważasz, że język polski jest zabawny?
Jesse Cook: Jest pięknym i atrakcyjnym językiem. Zawsze wydawało mi się, że brzmi jak język francuski. Chodzi oczywiście o akcent. Kiedy słyszę Polaków mówiących po angielsku, zwykle z pewnością odpowiedzi pytam: "O, jesteście z Francji?". "Nie, jesteśmy z Polski", odpowiadają. Pomyliłem się w ten sposób wielokrotnie. To zabawne, bo przecież wasz język nie brzmi jak francuski. Jest pełen tych "sz", "cz".

Podoba Ci się w Polsce?
Uwielbiam Polskę. To moja trzecia wizyta w Polsce. Pierwszy raz, gdy przyjechałem do Polski, grałem koncert w Lubinie. Potem przyjechałem do Wrocławia. I teraz znowu we Wrocławiu, gdzie dopiero co wziąłem udział w festiwalu gitarowym. To było tuż po moich urodzinach. Hucznie je obchodziliśmy! Był tort?

Wszystkiego najlepszego!
Dziękuję. To było przed dwoma dniami. Ale odkąd po raz pierwszy przybyłem do Polski, za każdym razem obchodzę tu urodziny. Polska jest wspaniała. Nie widziałem wprawdzie zbyt wiele - jedynie Wrocław, Lubin i teraz trochę Warszawy, ale kuchnię macie świetną (śmiech).

Jak Twoje wrażenia z tegorocznego Wrocławskiego Festiwalu Gitarowego?
Cudownie. Nie ma tak naprawdę zbyt wielu festiwali gitarowych. Jest wiele festiwali jazzowych czy festiwali muzyki świata. Gramy oczywiście często i tu, i tu. Ale nie ma wielu stricte gitarowych festiwali. Graliśmy na jednym w Quebecu. No i jest jeszcze ten, we Wrocławiu. Cieszy mnie, że mogę brać w nim udział, gdyś wielu moich muzycznych bohaterów grało tu przede mną: Paco de Lucia, Al Di Meola, Tommy Emmanuel. To wielcy muzycy. A teraz przyszedł czas na mnie (śmiech).

Czy to Twoje muzyczne autorytety?
Hm, Paco de Lucia i Al Di Meola - na pewno. To wcześniejsze pokolenie muzyków. Gdy byłem nastolatkiem, wyszedł album z Johnem McLaughlinem "Friday Night in San Francisco". To miało na mnie wielki wpływ. Jak cala ich twórczość. Każdy z nich posługuje się inną techniką. Wywodzą się z różnych szkół: Paco z flamenco, Al Di Meola z fusion. John McLaughlin zaczynał od jazzu. W ich nagraniach dostrzegałem wiele istotnych nut, informacji, które starałem się, jako nastolatek, wydobyć i przetworzyć. To, że dziś mogę grać na tej samej scenie, co oni niegdyś - czuję się zaszczycony.

Czy polska publiczność jest na swój sposób wyjątkowa?
(Uśmiech) Tak. Daliśmy dwa koncerty we Wrocławiu. Zarówno podczas pierwszego, jak i drugiego koncertu tłumy zebranych ludzi śpiewały mi "Happy Birthday". To było naprawdę miłe i zaskakujące. Nagle publiczność wstała i zaczęła śpiewać. Oczywiście, nie miałem pojęcia, o czym. To zupełnie inna melodia niż w wersji angielskiej. Pomyślałem: "Co tu się dzieje!? Co to ma znaczyć!?".

W Polsce zwyczajowo śpiewa się "Sto lat!". Po prostu polska publiczność życzyła Ci dożycia sędziwego wieku stu lat.
Wow! Nie wiem, co o tym myśleć. Nie wiem, czy to dobre życzenia (śmiech).

Jesse, co zamierzasz nam dziś zagrać podczas Twojego pierwszego koncertu w Warszawie?
Zrobimy to, co potrafimy najlepiej - show. Wiesz, to, co robiś, jest trochś kontrowersyjne. Tradycyjni artyści flamenco mają za złe ludziom takim jak ja, że robią to, co robią. Ja wywodzą się z tradycji gitary klasycznej, flamenco i jazzu. Ale tak naprawdę nie reprezentuje żadnego z tych nurtów muzyki. Korzystam tylko z niektórych ich elementów. W czasie koncertu będę korzystać z rośnych technik, o których połączeniu trudno było kiedyś myśleć, m.in. flamenco i picking. Gitarzyści flamenco wzdrygają się na samą myśl o takim połączeniu (śmiech).

Co powstaje z takiej mieszanki?
- Muzyka świata. Mieszamy różne style. To nie są tradycyjne rytmy flamenco. Korzystamy z elementów rumba flamenco, samby z Brazylii, cumbii z Kolumbii, son z Kuby oraz dźwięków i rytmów arabskich. To właśnie to, co nazywam muzyką świata.

Dziś wielu postrzega flamenco jako staroświeckie...
Szczerześ Ja nie gram flamenco. Nie uważam się za gitarzystę flamenco. Ale... ale kocham flamenco. Paco de Lucia torują drogę dla muzyki flamenco od lat siedemdziesiątych. Ciągle zmienia styl i zasady, a wszyscy podążają jego tropem. Jest po prostu fantastyczny. Ale jest także wielu nowoczesnych gitarzystów flamenco, jak choćby Vincente Amigo, który wnosi powiew świeżości do, jak je nazwałeś, "staroświeckiego" flamenco. Nie sądzę, żeby tzw. flamenco puro, które pochodzi z Hiszpanii, było staroświeckie. Stale się modernizuje. Niemniej jednak, nie uważam siebie za reprezentanta tego stylu. Nigdy nie widziałem się w roli niosącego pochodnię tradycji.

Dlaczego?
Może dlatego, że jestem z Kanady. To kraj wielu tradycji, gdzie każdy pochodzi z innego miejsca na ziemi, oczywiście z wyjątkiem rdzennych mieszkańców, ale to dziś już nieliczna mniejszość. żyjemy razem. Nasze kultury się mieszają, tworzą nową jakość. To jest właśnie to, co ja robić. Próbuję stworzyć coś zupełnie dotąd nieznanego, z czegoś starego i rozpoznawalnego.

Całkiem dobrze Ci to idzie.
Dziękuję. (śmiech)

Ale wciąż jesteś uznawany za przedstawiciela tzw. nowego flamenco.
No właśnie! Nowe flamenco! Nie wiem nawet, jaka jest różnica między starym a nowym flamenco. Niektórzy przylepiają mi etykietkę gitarzysty flamenco. Nawet na plakacie promującym ten koncert zostałem przedstawiony jako gitarzysta flamenco. Podkreślam jeszcze raz: gram muzykę świata.

Moja znajomość z Jesse Cookiem zaczęła się w 2000 roku od albumu Free Fall. Pamiętam, że mój ojciec dał mi tę płytę, mówiąc: "Synu, to lepsze niż Paco de Lucia!" Wow. Nie wiem, czy zgadzam się z tym. Ale pozdrów swojego tatę (śmiech).

Czy od tamtego czasu Twoja muzyka ewoluowała?
Tak. I to znacząco. Po "Free Fall" byś album "Nomad". Pamiętam, że pojechałem do siedmiu różnych państw, by go nagrać. Odwiedziłem Egipt i inne afrykańskie kraje oraz Anglię. W Madrycie nagrywaliśmy razem z Montse Cortes, boginią flamenco, naprawdę wybitną wokalistką. Nagrywaliśmy także z Florą Purim z Brazylii. A potem w USA z zespołem The Bodeans. Następnie byś album "Frontiers". Pojechaliśmy z moją żoną, tancerką flamenco, na trzy miesiące do Hiszpanii. Poznawaliśmy tamtejsze nocne, muzyczne życie (śmiech). Ta podróż miała ogromny wpływ na "Frontiers". By nagrać ostatni album, zahaczyliśmy o Kolumbię.

Czyli podróże mają duży wpływ na Twoją twórczość.
Ogromny. W obrębie flamenco istnieją style zwane ida y vuelta (tam i z powrotem - przyp. red.). Począwszy od schyłku XVIII wieku, elementy muzyki latynoamerykańskiej zaczęły torować sobie drogę do repertuaru wykonawców flamenco. Columbiana, rumba, tango - wszystkie te style zmieniały oblicze flamenco w przeszłości. A teraz ja wykorzystuję rumbę, flamenco i zderzam je z muzyką kolumbijską. Całość nie brzmi jak cokolwiek dotychczas.

"The Rumba Foundation" to Twój ostatni album. Jak on powstawał?
Zaczęło się od Kuby. To był nasz punkt wyjścia. Mieliśmy jasny plan. Ale zanim rozpoczęliśmy nagrania, zetknęliśmy się z muzyką kolumbijską. Okazało się, że to, co miało być podstawą, czyli kubańska muzyka, stało się zaledwie małą częścią projektu. To jeden z tych momentów, kiedy płyniesz w określonym kierunku i w pewnym szczególnym punkcie twoja sztuka zmienia kurs. Zaczyna żyć własnym życiem. Dzieje się coś magicznego i nie możesz juź płynąć w innym kierunku. Lubię te momenty.

Rozmowa odbyśa się 30 listopada, tuś przed koncertem w Warszawie