Prezes prezesów

Barbara Komorowska to żona właściciela spółki Bakoma Zbigniewa Komorowskiego (fot. TEDI/NEWSPIX.PL / Newspix.pl) Źródło: Newspix.pl
Każda kolejna władza musi się ze mną liczyć i rozmawiać - podkreśla z mocą Zbigniew Komorowski
To nie Jarosław Kalinowski, prezes PSL i wicepremier, ma najwięcej do powiedzenia w ludowej partii. Faktycznym szefem stronnictwa jest szeregowy poseł Zbigniew Komorowski.

Tyle że ów poseł jest jednocześnie właścicielem Bakomy, kontroluje dużą część rynku zbożowego w Polsce, daje pracę byłym PSL-owskim premierom, ministrom i wojewodom, a także przedkłada własne projekty ustaw. Utopił 500 tys. zł w PSL-owskim tygodniku, ale sam nie utonął. Gdyby stan konta decydował o stanowisku szefa partii, Komorowski byłby prezesem ludowców. Twierdzi, że czuje obrzydzenie do supermarketów, choć sprzedaje w nich większość swych produktów. Ekspansja kapitału niemieckiego to dla niego początek IV rozbioru Polski, choć gdyby nie inwestorzy zza Odry, nie znalazłby się w gronie najbogatszych Polaków.
- To nie mój pomysł, to Waldek za tym lata! - zarzeka się Zbigniew Komorowski. Waldek to Waldemar Pawlak, a lata za tym, by rozkwitał zbożowy biznes. Prezes Bakomy wykupuje kolejne zakłady zbożowe i związał ze swoimi firmami już kilkadziesiąt tysięcy rolników. Pawlaka uczynił zaś w ubiegłym roku szefem Warszawskiej Giełdy Towarowej, gdzie handlowano głównie zbożem i mięsem. Były premier nakreślił ambitny plan: zboże i mięso owszem, ale też handel paliwem, węglem, żelazem, drewnem i cukrem. I zaczął namawiać Polską Izbę Paliw Płynnych, huty, cukrownie, kopalnie, by to na jego giełdzie wystawiały swoje towary. Gdy władzę sprawowała prawica, namawiał z marnym skutkiem. Ale teraz jego formacja współrządzi krajem. Komorowski zapewnia, że nie pielgrzymuje do ministerialnych gabinetów, by coś załatwić. - To władza musi się ze mną liczyć i rozmawiać - podkreśla z mocą. Głośno zastanawia się, co by się działo, gdyby przestał skupować mleko i zboże - rolnicy roznieśliby gmach ministerstwa, a szef resortu czmychnąłby, gdzie pieprz rośnie.

Nos do interesów
Zbikomi nie brzmi tak dobrze jak Bakoma, dlatego dwanaście lat temu Zbigniew Komorowski zgodził się, by to z imienia i nazwiska żony poskładać nazwę firmy. Barbara Komorowska słynie z tego, że szybko poznaje się na ludziach. Potrafi też przewidzieć przyszłość - drugiego takiego eksperta wróżbiarstwa i numerologii w gminie Teresin nie ma.
Wszyscy, którzy znają Komorowskiego, podkreślają jedną jego cechę: nos do interesów (wspominają też o zamordyzmie, ale szeptem). Bakomę założył w 1989 r. Wniósł ziemię i budynki w rodzinnym Elżbietowie, a wspólnik dał sto tysięcy dolarów gotówką i zaciągnął w zachodnich bankach kredyt w wysokości dwóch milionów dolarów. Wspólnik to Edward Mazur, Polak z amerykańskim paszportem, odwiedzający regularnie Warszawę, mający doskonałe kontakty z naszymi VIP-ami. - Mazura poznałem w 1989 r., kiedy kręcił się po centralach handlu zagranicznego - opowiada Komorowski. - Szukałem kogoś z zagranicznym kapitałem. Dzięki temu przez trzy lata nie płaciłem podatków - dodaje. Przez dziesięć lat Mazur był jedynym współudziałowcem Bakomy spoza rodziny Komorowskich. W 1999 r. odsprzedał koncernowi Danone 25 proc. akcji firmy za ponad 100 mln zł.

Ojciec chrzestny premiera Pawlaka
Jedenaście lat temu Komorowski został senatorem z listy PSL. Wtedy też wyjechały z jego fabryki pierwsze jogurty. Wybrany na wiceszefa klubu ludowców Komorowski stał się zaufanym współpracownikiem prezesa stronnictwa Waldemara Pawlaka. W latach 1991-1993 przewodniczył senackiej Komisji Obrony. - Cenił go Wałęsa, lubił go Wachowski - twierdzi partyjny kolega Komorowskiego. Dzięki temu senator stał się jednym z architektów "33 dni Pawlaka". To Komorowski podsuwał Lechowi Wałęsie kandydaturę Pawlaka na szefa rządu, a potem był negocjatorem między prezydentem a premierem. Wtedy po raz pierwszy zawiódł się na liderze swojej formacji. - Zbychu nie mógł zrozumieć, co Waldek wyprawia - opowiada bliski znajomy Komorowskiego. - Na przykład taka sytuacja: napięcie na linii Wałęsa - Pawlak coraz większe. Komorowski namawia ich do spotkania w cztery oczy. Wałęsa na spotkanie w niedzielę specjalnie przylatuje z Gdańska. Premier się nie pojawia. Komorowski użył wtedy wobec Pawlaka paskudnego epitetu i nie chciał go znać.
Ale Komorowski nie jest pamiętliwy, bo już rok później, kiedy ponownie został senatorem (na kadencję 1993-1997), znowu był przy Pawlaku. A Pawlak znowu był premierem - tym razem koalicyjnego rządu z SLD.

Danone atakuje
W 1997 r. Bakoma przekształciła się w spółkę akcyjną: 75 proc. akcji należało do Komorowskich, jedną czwartą zachował Mazur. Przy okazji tej zmiany Zbigniew Komorowski postanowił przenieść siedzibę firmy do Warszawy. W rodzinnej miejscowości została tylko fabryka. - Przez to do kasy gminy wpływa rocznie o 350 tys. zł mniej, bo Bakoma płaci tylko podatek od nieruchomości i gruntów - utyskuje wójt gminy Teresin Marek Olechowski.
Przeprowadzka firmy do Warszawy zaważyła na politycznych porażkach Komorowskiego. W 1997 r. przegrał walkę o fotel senatora, a rok później nie został nawet radnym wojewódzkim. - Czuł się upokorzony - uważa Janusz Piechociński, szef mazowieckiego PSL.
W lutym 1998 r. jego firma zadebiutowała na parkiecie. Jej udział w rynku jogurtów w Polsce sięgał 25 proc., a zysk netto za rok 1997 r. wyniósł 26 mln zł. Tylko Danone mógł się u nas pochwalić lepszymi wynikami. I to właśnie francuski koncern wiosną 1999 r. przejął pakiet akcji Bakomy - za 52 proc. akcji Francuzi zapłacili 250 mln zł. Dużo, zważywszy na to, że Danone dysponuje jedynie 18 proc. głosów na walnym zgromadzeniu. - To chyba jedyna umowa w Europie, która chroni interesy krajowego producenta - cieszy się Komorowski.

Supermarkety i Niemcy, czyli wróg czuwa
Zbigniew Komorowski w dwóch kwestiach ma jasno wyrobiony pogląd: w sprawach supermarketów i Niemców.
O Niemcach tak mówił już pięć lat temu: "Za naszą granicą na zachodzie stoi wybudowana za miliardy marek armata, która wystrzeli, gdy otworzymy granicę.
I nie pozostanie ślad choćby po jednej polskiej fabryce". Od tamtej pory zdania nie zmienił. Opowiada się jednak za sprzedażą ziemi obywatelom innych państw. - Pod jednym warunkiem. Tylko 20 proc. z tego, co będzie do sprzedania, udostępnimy Niemcom, a 80 proc. Anglikom, Amerykanom, Francuzom - przekonywał przy okazji zmian w ustawie o nabywaniu nieruchomości przez cudzoziemców.
- Niemcy tylko czekają, byśmy otworzyli granice. A wie pan, co się wtedy stanie? Zaleją nas niemieckie zboże i mąka. Chcę z nimi wygrać tę konkurencję - deklaruje Komorowski. Dlatego postanowił zostać największym inwestorem na krajowym rynku zbóż. Kupił już pięć byłych państwowych zakładów zbożowych: w Szymanowie, Białołęce, Bydgoszczy, Płońsku i Brzegu. Kontroluje 25 proc. rynku zbożowego w Polsce. Elewatory Komorowskiego mogą pomieścić milion ton zboża (a roczny przemiał zbóż w kraju szacuje się na 4 mln ton). Jego młyny mielą co roku 500 tys. ton ziarna.

Sojusz zbożowy
Ekspansja Komorowskiego na rynku zbożowym przeszłaby nie zauważona, gdyby nie Waldemar Pawlak. Rok temu były premier został prezesem WGT. Tak zdecydował Zbigniew Komorowski. To on kupił giełdę wspólnie ze szczecińskim działaczem SKL Andrzejem Łukowskim. Łukowskiego polecił mu Artur Balazs, z którym przyjaźni się od czasów, gdy razem zasiadali w Senacie. Przyznaje, że odwiedzał ministra: - Rozmawialiśmy o rynku zbóż - ujawnia prezes Bakomy.
- Nie mogę powiedzieć, że zachęcałem obu panów do robienia wspólnych interesów - tłumaczy się Artur Balazs. - Przecież ja jestem z SKL, a Komorowski z PSL. Ale możliwe, że ich sobie przedstawiłem.
Gdy Komorowski kupował giełdę, była ona w fatalnej kondycji. Wystarczył rok, by zmieniła się w potentata. Jak Komorowski to zrobił? Zaczął kupować mniejsze giełdy: lubelską, poznańską, a pozostałe same zgodziły się przekształcić w domy maklerskie Warszawskiej Giełdy Towarowej. Pomogła też Agencja Rynku Rolnego, która upłynniała swoje zapasy przez WGT. - Powstaje gigantyczna giełda, która będzie w Polsce sercem układu sterującego obrotem towarami rolno-spożywczymi - tłumaczy Dariusz Marcinak, szef biura maklerskiego Krak-Brokers.

Minister szuka pracy
Komorowski sporo zawdzięcza Pawlakowi. To na jego grzbiecie wjechał w ubiegłym roku do Sejmu. Razem startowali z tego samego płockiego okręgu wyborczego. Na Pawlaka głosowało 17 tys. wyborców, Komorowskiego poparło jedynie 6 tys., choć szedł do wyborów z hasłem: "Daję pracę 2,5 tys. Polaków", a w lokalnej prasie pełno było ogromnych reklam Bakomy i jej szefa. Dzięki głosom Pawlaka PSL (czyli Komorowski) otrzymało drugi mandat w okręgu.
- Liczyliśmy na lepszy wynik - przyznaje Roman Kalkowski, szef kampanii wyborczej Komorowskiego, a jednocześnie prezes należących do niego zakładów zbożowych w Szymanowie. Oprócz Kalkowskiego w sztabie wyborczym pracowali inni lokalni działacze PSL, a jednocześnie pracownicy Komorowskiego - m.in. szefowa powiatowej organizacji PSL w Sochaczewie będąca jednocześnie dyrektorem zamrażalni w Bakomie oraz sekretarz powiatowego PSL, będący dyrektorem ds. logistyki w Bakomie.
- Byłych wojewodów czy ministrów też zatrudniałem - nie kryje Komorowski. Na przykład Andrzej Śmietanko podjął u niego pracę, gdy władzę przejęła prawica. - U Komorowskiego byłem przez kilka miesięcy dyrektorem ds. handlowych w zakładach zbożowych w Szymanowie - potwierdza obecny szef Agencji Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa. Komorowski pamięta też o weteranach ruchu ludowego. W siedzibie Bakomy urzęduje na przykład Kazimierz Olesiak, wicepremier w rządzie Mieczysława Rakowskiego. - Olesiak? - Zbigniew Komorowski szeroko się uśmiecha. - Ktoś mnie poprosił, żebym go zatrudnił. Jest doradcą. Parę groszy zarabia.
Już na początku poselskiej kariery zadarł z liderami PSL. Do szefa klubu, Marka Sawickiego, zwracał się "ty gnojku". Powiedział mu też, że nie nadaje się nawet na sołtysa. Na przewodniczącego klubu PSL forsował Pawlaka.

Lewa mąka
- On został posłem, by poukładać rynek zbożowy w Polsce. Ma już nawet projekt ustawy w tej sprawie - mówi bliski znajomy prezesa Bakomy. Jako potentat na rynku zbóż Komorowski uważa, że jest okradany - głównie przez właścicieli małych młynów, którzy skupują od rolników zboże na lewo, nielegalnie je mielą i sprzedają tanią mąkę piekarzom. A ci sprzedają pieczywo z czarnorynkowej mąki. Andrzej Śmietanko twierdzi, że wymyślił sposób na ukrócenie nielegalnego mielenia mąki. - Ustala się, ile trzeba zużyć energii elektrycznej na wyprodukowanie tony mąki, a potem kontroluje się liczniki w młynach - opowiada Śmietanko. - W polskich młynach 35 proc. zboża miele się na lewo. To jeden z największych czarnych rynków w naszym kraju! Budżet traci na tym 300 mln zł rocznie, a piekarze żyją jak króle, bo nie płacą podatków - przekonuje Komorowski.
Jego najnowszym pomysłem jest Parlamentarny Zespół Przedsiębiorców. Bo - jak twierdzi - na Zachodzie to biznesmeni, a nie "hołota", przygotowują prawodawstwo gospodarcze.