Michalski: Szkoda Solarisa. Były na niego pieniądze

Michalski: Szkoda Solarisa. Były na niego pieniądze

Artur  Michalski
Artur Michalski
W rozmowie z „Wprost” Artur Michalski – wiceprezes zarządu Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej opowiada o elektromobilnej rewolucji, która nadchodzi do Polski. Tłumaczy też, na co pójdzie nowy podatek paliwowy i przekonuje, że rozsądna nacjonalizacja wcale nie jest zła.

Dołożyliście kolejny podatek do puli obciążeń fiskalnych w ostatecznej cenie paliwa. Kolejne 10 groszy. Na co wydacie te pieniądze?

Artur Michalski, wiceprezes zarządu Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej: Nie przesadzajmy. Ludzie lubią wszystko zaokrąglać, a przecież to ma być 8 groszy. Czyli jednak 20 proc. mniej niż Pan mówi (śmiech)

Nie zmienia to faktu, że cenę paliwa podnosi

Te środki są pobierane z samochodów emisyjnych. Czyli tych, które przyczyniają się do zanieczyszczenia powietrza, wytwarzania smogu. Ogólnie pogarszania naszego zdrowia. I one nie trafiają do budżetu państwa. Będą przeznaczane na dynamiczny rozwój bez-emisyjnego transportu, zwłaszcza publicznego. Mają polepszać naszą jakość życia w miastach. Więc chyba gra jest warta świeczki. Rząd zapowiedział zresztą, że podwyżki ceny paliwa dla ostatecznego konsumenta nie będzie, a te 8 groszy mają wziąć na siebie koncerny.

I Pan w to wierzy? Już widzę, jak zwłaszcza prywatne firmy, z uśmiechem na ustach oddają ze swojego zysku 80 zł z każdego tysiąca litrów

Nawet jeśli jakaś niewielka podwyżka rzeczywiście by się zdarzyła – ale na pewno nie o całość wymienionej wyżej kwoty – to nadal uważam, że warto. Przecież idzie to na szczytny cel.

I na owy cel przeznaczyliście rekordową kwotę – 10 miliardów złotych. To wystarczy, by zrewolucjonizować cały rynek?

Zacznijmy od początku. Bo wszyscy uważają, że te 10 mld, które ogłosiliśmy podczas spotkania Impact mobilty rEVolution roundtable ma pójść wyłącznie na autobusy. Ale przecież tramwaje, trolejbusy czy metro również są bez-emisyjne. Na wszystkie tego typu inicjatywy także możemy przeznaczyć środki. Ale by to wszystko mogło funkcjonować, trzeba najpierw zbudować całą infrastrukturę. Czyli w głównej mierze stacje ładowania. Tylko że do stacji ładowania znowu musimy dostosować całą naszą infrastrukturę energetyczną. Jak Pan widzi zachodu jest bardzo dużo.

Do tej pory mieliśmy klasyczny przykład problemu: jajko czy kura. Producenci nie przygotowują swoich produktów pod polskie miasta, bo polskie miasta nie mają infrastruktury. Miasta mówią, że nie tworzą infrastruktury, bo nie mają pewności dobrych pojazdów. Koło się zamyka...

Więc my dzisiaj przychodzimy z pomocą zarówno dla jednej jak i dla drugiej strony. Przeznaczamy olbrzymie środki zarówno na infrastrukturę jak i na same pojazdy. Ale mamy też pieniądze na stworzenie własnych, indywidualnych strategii transportu publicznego. Na razie 10 milionów złotych.

Mamy więc zasadnicze pytanie – czy to państwo wykreuje rynek elektromobilności? Czy mamy czekać, aż on powstanie sam?

Strona rządowa musi pierwsza położyć swoją cegiełkę w budowę tego wspólnego domu. Dlatego strona rządowa tworzy odpowiednie prawodawstwo, ułatwia i zachęca indywidualnych konsumentów. Ale przede wszystkim duży nacisk trzeba położyć na samą energetykę, przesył i łatwość oraz dostępność do prądu. Więc kolejnym graczem są spółki Skarbu Państwa typu PGE, Energa czy Tauron, które będą coraz bardziej aktywne na tym polu. Kolejną cegiełkę teraz dokładać muszą samorządy. Bo tylko umasowienie zamówień spowoduje, że ceny pojazdów spadną. No i rzeczywiście ktoś musi to kupować. To zamówienia budują rynek a nie badania, rozmowy czy dywagacje. Te wszystkie podmioty razem kooperujące spowodują stymulację gospodarki i sektora prywatnego. Bo przecież to nie państwowe koncerny będą budowały i dostarczały samochody.

Tylko, że w chwili obecnej samochody elektryczne są przynajmniej dwukrotnie droższe niż tradycyjne

Ale sama jego eksploatacja będzie dużo tańsza. Na chwilę obecną rzeczywiście są droższe, ale rynek rozwija się bardzo dynamicznie. A więc z każdym kolejnym rokiem te ceny będą spadać. Proszę pamiętać, że gdy na rynek wchodziły pierwsze pasażerskie przewozy samolotowe, to ich ceny również były kosmicznie wysokie. Wraz z ich umasowieniem i spowszechnieniem tej technologii ceny diametralnie spadły. Dzisiaj bardzo często lot pomiędzy europejskimi stolicami nie kosztuje nawet 100 zł. Do wszystkiego potrzeba czasu, cierpliwości i wiary (śmiech).

A jaki sobie założyliście cel długofalowy? Co chcecie osiągnąć programem zmiany całego transportu publicznego w Polsce?

Cel mamy bardzo ambitny. Przecież premier Mateusz Morawiecki zapowiedział, że do 2025 roku po polskich drogach poruszać się ma milion samochodów elektrycznych.

Na razie słabo idzie z jego realizacją...

Mamy konkret, do którego będziemy dążyć. Przecież jakbyśmy sobie założyli 10 tysięcy to byłoby to śmieszne. Jesteśmy we wstępnej fazie rozwoju planu. Wiadomo, że po pierwszym roku od jego ogłoszenia nie przybędzie w naszym kraju 100 tysięcy aut. Ale gdy umasowimy transport publiczny, łatwiej będzie rozwijać modę na samochody elektryczne wśród odbiorców indywidualnych. Dzisiaj bardzo często nie mają odpowiedniej infrastruktury. Zwłaszcza w mniejszych miastach. A gdy sami odkryją korzyści z zakupu takiego auta i zobaczą, że ładowanie go jest o wiele tańsze niż tankowanie, to chętnie skorzystają.

Unia dołoży się do polskiej rewolucji elektromobilności?

Jak najbardziej! W przyszłej perspektywie finansowej Europa chce położyć bardzo duży nacisk właśnie na tę kwestię. Niestety ale przespana została poprzednia pula pieniędzy, które zostały wydane przez marszałków województw. Oni po prostu za te pieniądze pokupowali diesle. Ja rozumiem, że one były wówczas dużo tańsze. Ale chcemy iść w najlepsze nowoczesne trendy technologiczne. No i musimy patrzeć długofalowo. Przecież zakupione teraz diesle za kilka lat będzie trzeba znowu wymienić. Elektryki pojeżdżą znacznie dłużej.

W jaki sposób na naszej rewolucji zyska cała polska gospodarka?

Zacznijmy od programu E-Bus. Narodowe Centrum Badań i Rozwoju wesprze budowę polskiego autobusu elektrycznego kwotą 200 milionów złotych. Ta kwota ma za zadanie sfinansowanie prac badawczo-rozwojowych, których efekty poznamy za rok lub dwa lata – w 2020 roku. Po tej dacie ma za to ruszyć produkcja seryjna pojazdów zero i nisko-emisyjnych. Do konkursu w formule partnerstwa innowacyjnego zgłosiło się 9 poważnych podmiotów, a NCBR zawarło porozumienie z 26 miastami, które zgodziły się powierzyć tej instytucji przetargi na zamówienie niskoemisyjnego systemu transportu. A zainteresowanych miast przybywa. Więc jest o co walczyć, bo ten, kto to wygra będzie miał nie tylko świetny produkt do dalszej dystrybucji i sprzedaży, ale przede wszystkim zdobędzie rynek.

Tylko na tym rynku coraz mniej polskich podmiotów. Solaris został kupiony przez baskijski CAF

I bardzo tego żałuję, że tak się stało.

Czyli popiera pan nacjonalizacje kolejnych spółek? Pesa przeszła w ręce Polskiego Funduszu Rozwoju. Jej śladem powinien pójść Newag?

Skoro było w polskiej historii tak, że nasza państwowa firma była prywatyzowana i nabywał ją francuski kapitał, który później okazywał się również państwowy, to jaka to była prywatyzacja? Przy dobrym zarządzaniu spółkami, nasze państwo również może działać w taki sposób.

Skoro taka jest polityka obecnego rządu, to czemu nie zakupiono Solarisa?

Niestety nie udało się. Szczerze mówiąc, to szkoda że tak się stało. Bo przecież pieniądze na Solarisa by się znalazły...