UE grozi opcją atomową za wybory korespondencyjne. Art. 7 wraca do gry

UE grozi opcją atomową za wybory korespondencyjne. Art. 7 wraca do gry

Jarosław Gowin
Jarosław Gowin Źródło:Newspix.pl / Damian Burzykowski
Na kilkanaście dni przed wyborami prezydenckimi nagle wszyscy zapragnęli rozmawiać o ich terminie i sposobie zorganizowania. Łącznie z Unią Europejską.

Stadne powtarzanie przez część polityków i środowisk opiniotwórczych, że w czasach epidemii nie ma co rozmawiać o wyborach, tylko o tym, jak pomóc ludziom, doprowadziło do sytuacji, że termin konstytucyjny wyborów prezydenckich zbliża się wielkimi krokami i nagle mamy wysyp pomysłów kiedy i jak je zrealizować. A jeżeli nie w wyznaczonym terminie 10 maja, to w jakim trybie doprowadzić do zmiany?

Komisarz Unii Europejskiej ds. Sprawiedliwości Didier Reynders przestrzega, że jeżeli wybory odbędą się w konstytucyjnym terminie, ale korespondencyjnie, jak chce obóz rządzący, to mogą nie sprostać szeregowi norm międzynarodowych.

A w takiej sytuacji – mówi komisarz – możliwa będzie kolejna debata o przestrzeganiu przez Polskę praworządności na mocy art. 7. Czyli komisarz sięga po tzw. opcję atomową, która otwiera drogę do nałożenia sankcji na państwo.

Jakie w takim razie scenariusze zadowoliłyby Unię Europejską?

Plany Gowina

Jarosław Gowin proponuje zmienić konstytucję tak, by wydłużyć kadencję urzędującego prezydenta o dwa lata. Prawo jednak nie działa wstecz i taka zmiana, nawet gdyby została uchwalona, mogłaby obowiązywać dopiero od następnej kadencji prezydenta.

Zatem jeżeli tego scenariusza się trzymamy, to problem wyborów 10 maja pozostanie nierozwiązany. A jeżeli lekceważymy tę zasadę, to mamy problem z przestrzeganiem praworządności.

Druga propozycja byłego wicepremiera brzmi: należy na krótko wprowadzić stan nadzwyczajny konkretnie klęski żywiołowej i na tej podstawie przesunąć wybory korespondencyjne na sierpień, żeby lepiej je przygotować.

Stan nadzwyczajny, wprowadzony na kilka dni tylko po to by przysunąć wybory, sam w sobie jest wątpliwy z punktu widzenia praworządności. Ale jeżeli się tym nie przejmiemy (a powinniśmy, bo inaczej art. 7) to wybory prawdopodobnie musiałyby być rozpisane od nowa i cała procedura wyborcza musiałaby zostać przeprowadzona od nowa.

Na przełomie maja i czerwca zatem kandydaci musieliby zacząć zbierać wymagane prawem 100 tys. podpisów poparcia od obywateli. Skoro majowych wyborów korespondencyjnych w takich warunkach zrealizować się nie da, to chyba tym bardziej zbierania podpisów na ulicach?

Plan lewicy

Pomysł lewicy to wprowadzić stan klęski żywiołowej na miesiąc – całkowicie zgodne z przepisami, konstytucją i zasadami praworządności – i potem rozpisać nowe wybory. Wypadłyby we wrześniu, kiedy to – według epidemiologów – dojdzie do drugiego rzutu pandemii.

Zatem pojawia się dylemat: posłać obywateli do urn i narazić się na zarzut zakażenia społeczeństwa, czy ponowie całą procedurę wyborczą wysadzić w powietrze i na jak długo?

Plan Budki

Pomysł Borysa Budki, czyli przesunięcie wyborów o rok, to z punktu widzenia praworządności w ogóle jest kuriozum. Lider Platformy Obywatelskiej uważa bowiem, że można się umówić co do przedłużenia kadencji prezydenta. Konstytucja takiej umowy nie przewiduje.

Zatem żeby ustrzec się od zarzutu łamania praworządności znowu trzeba by wprowadzić stan klęski żywiołowej i przedłużać go co miesiąc, aż minie epidemia a jej skutki zostaną usunięte. A jeżeli rząd uzna, że skutki to także kryzys gospodarczy i trzeba z nim walczyć, a nie zajmować się wyborami, to czy będzie naruszona praworządność, czy nie?

Łatwo powiedzieć: trzeba przesunąć termin wyborów prezydenckich, ale znacznie trudniej sensownie zaproponować jak to zrobić tak, żeby wszyscy byli zadowoleni. Trochę czasu na taką dyskusję było, ale wtedy wszyscy krzyczeli, że przecież jest epidemia i trzeba się nią zajmować, a nie jakimiś tam wyborami.

Źródło: Wprost