Franciszek jeszcze nie spoczął w grobie, a już dokonał pierwszego cudu, a mianowicie uruchomił masowe podróże w czasie. Uprawiają je zarówno jego wielbiciele, jak i zagorzali krytycy, wykorzystując śmierć argentyńskiego papieża do cofnięcia się w czasy, gdy kościół mobilizował całe narody, a Karol Wojtyła z Ronaldem Reaganem wygrywali zimną wojnę.
Jednak dziś kościół katolicki jest politycznie mniej więcej tak mało istotny jak ONZ. Sekretarza generalnego, jak papieża, też niby zacytować wypada, ale na szczęście obaj oni mają minimalny wpływ na rzeczywistość.
Zamiast Reagana mamy zaś w Białym Domu człowieka, zachowującego się, jakby chciał Moskwie nieba przychylić. I trzeba przyznać, że miał w tym dziele w Watykanie dzielnego sekundanta – dopóty, dopóki Boża Opatrzność nie zadziałała.
Byłoby to wszystko nawet groźne, gdyby nie fakt, że głos Franciszka nie był nie tylko dominującym, ale jakoś szczególnie wybijającym się w kakofonii współczesnego świata. Gdyby było inaczej, z kosztownych wizerunkowo dla Stolicy Apostolskiej kolaboracji z Moskwą wyniknęło by coś więcej niż tylko wysoki poziom cytowalności Franciszka w Sputniku i RT.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.