Wyobraźmy sobie taką sytuację: rosyjski pociąg tranzytowy do Królewca staje gdzieś na Litwie. Dochodzi do przepychanki między rosyjskimi pasażerami a litewskimi służbami, na które Moskwa reaguje, robiąc wielki raban ws. prześladowania Rosjan i wysyłając z pomocą – humanitarną, a jakże – wojska, biorące akurat udział w manewrach na Białorusi.
Litewska armia i straż graniczna stawia opór, Wilno alarmuje NATO, ale zachodnie stolice domagają się szczegółów, bo moskiewska propaganda przedstawia sytuację jako kryzys humanitarny, spowodowany przez rusofobicznych Litwinów. Rosjanie z Królewca i Białorusi wykorzystują stan zawieszenia, żeby zająć i umocnić pozycje na terytorium Litwy. Sojusz, który jeszcze chwilę prężył dzielnie muskuły, ekscytując się podniesieniem wydatków na obronność, staje przed poważnym dylematem: iść na otwartą wojnę z Moskwą, czy też wycofać stacjonujące na Litwie siły do Polski, żeby uniknąć odcięcia ich od reszty Europy.
To nie jest żadna fikcja, tylko jeden ze scenariuszy możliwej rosyjskiej prowokacji, mającej na celu przetestowanie reakcji Paktu na tego typu kryzys. Bo to, że Moskwa będzie próbowała sprawdzić w praktyce, jak wygląda zdecydowanie i jedność NATO, jest więcej niż pewne.
Szczególnie po ostatnim szczycie Sojuszu w Hadze, przedstawianym jako historyczna zmiana nastawienia do wyzwań i zagrożeń ze wschodu. Ktoś złośliwy mógłby powiedzieć, że NATO, największy pakt wojskowy na świecie, ściga się na szybkość reakcji na rzeczywistość z Kościołem katolickim, potrzebującym na to zazwyczaj jednego pokolenia.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.