Joanna Racewicz: Spod kurtki wypadło jej martwe dziecko. Czy o czymś takim da się zapomnieć?

– Historię tę opowiadała mi Lena z Żytomierza. Młoda kobieta szła (do granicy – red.), bo ktoś komu zapłaciła za transport, po prostu ją wyrzucił z samochodu. To też pokazuje, jak wojna wyjmuje z ludzi rzeczy nieoczywiste. Pokazuje najpiękniejsze cechy, ale też wszystkie potworności, cały szlam ludzkiej natury... Ta kobieta chroniła pod kurtką swoje dzieciątko. Ogrzewała je własnym ciepłem – w podcaście „Wprost Przeciwnie” Joanna Racewicz wróciła do sprowokowanych rosyjską agresją na Ukrainę historii, które opisała w książce „To nie kraj, to ludzie”.

Gdy kobieta doszła do granicy, trafiła pod opiekę wolontariuszy, miała twarz „skamieniałą, bez emocji, stężałą, pergaminową, białą”. – Widać było, że jest piekielnie zmęczona. Siadła na łóżku, nie chciała zdjąć kurtki, ale widać było, że pod tą kurtką coś jest. I to „coś” jej wypada. To martwe dziecko. Nie przeżyło, mimo, że matka robiła co mogła. Zapłaciła za drogę, ale ktoś, komu pewnie przeszkadzało kwilenie dziecka, powiedział „won”. I tak to się skończyło – kontynuowała Joanna Racewicz.