Recenzja filmu „Przedszkolanka”. Najlepsza rola w karierze Maggie Gyllenhaal?

Recenzja filmu „Przedszkolanka”. Najlepsza rola w karierze Maggie Gyllenhaal?

Maggie Gyllenhaal i Parker Sevak w filmie "Przedszkolanka"
Maggie Gyllenhaal i Parker Sevak w filmie "Przedszkolanka" Źródło: Pie Films, Farcaster Films, Imagination Park Entertainment
„Przedszkolanka” wyreżyserowana przez Sarę Colangelo jest oparta na izraelskim filmie o tym samym tytule, stworzonym przez Nadava Lapida. W gronie producentów znalazła się sama Maggie Gyllenhaal, która w filmie gra też główną rolę. Za jego dystrybucję w Polsce odpowiada M2 Films.

Film został zrealizowany przy bardzo małym budżecie, na co jeszcze przed premierą zwracała uwagę Gyllenhaal. Jeżeli chodzi o tę kwestię, oglądając produkcję nie miałam ani przez chwilę wrażenia, że czegoś mi brakuje.

Jak sugeruje sam tytuł filmu, jego główna bohaterka Lisa Spinelli jest przedszkolanką. Początkowo, za każdym razem, gdy ją widzimy, jest sama – niezależnie od tego, czy jest w pracy, na promie, na lekcjach poezji czy po prostu je kolację. Z ekranu bije w widza wyobcowanie, jednak nie do końca zdajemy sobie sprawę z tego, dlaczego tak jest. Od początku też bardzo mało wiemy o bohaterce i to jeden z tych filmów, który pozwala działać naszej wyobraźni, nie podaje nam na tacy wszystkich odpowiedzi. Rzeczywiście oglądając tę historię nie mamy pojęcia, co stanie się dalej, a uczucie niepokoju i chęci rozwiązania tej tajemnicy pobudza w nas towarzysząca obrazowi muzyka Ashera Goldschmidta.

Twórcy filmu powoli odkrywają przed nami karty i w kolejnych scenach pokazują więcej na temat głównej bohaterki. Okazuje się, że jej życie i ona sama całkowicie różni się od tego, jak sobie to wymyśliliśmy. Wierzę w to, że nie był to przypadkowy zabieg, ponieważ pokazuje nam on, że tak właśnie będzie wyglądać ta historia – nie będzie „płaska” i nie będzie czymś, co już znamy.

Główna bohaterka pewnego dnia odkrywa, że chłopiec chodzący do jej grupy w przedszkolu Jimmy Roy (Parker Sevak), obdarzony jest niesamowitym w jej oczach darem. Postanawia pomóc mu i prowadzić go w drodze do sławy. Jest przekonana o tym, że ma do czynienia z „młodym Mozartem”. Aktorsko Maggie Gyllenhaal staje na wysokości zadania. W filmie dużo ujęć pokazuje główną bohaterkę z bardzo bliska, mamy wręcz wrażenie, że naruszamy jej poczucie prywatności, jej osobistą przestrzeń. Gyllenhaal nawet w jednej chwili nie wychodzi z kreacji, nieustannie zmienia nastroje, buduje w nas poczucie niepokoju, smutku, współczucia, nieufności. Myślę, że to jedna z najlepszych ról w jej karierze. Ona sama w wywiadach przy okazji promocji filmu przyznawała, że tylko kilka razy w swoim życiu miała przeczucie, że jest stworzona do roli – i tak też było w tym przypadku. I to było widać na ekranie.

Jeżeli chodzi o Parkera Sevaka, który wcielił się w postać „złotego dziecka” w filmie, początkowo myślałam, co po części dalej podtrzymuję, że nie jest to dobry aktor, a w rolę Jimmy'ego Roya wcielić mógłby się każdy chłopiec w jego wieku. Często był rozproszony, rozkojarzony, nieobecny. Mimo to jednak, mam poczucie, że tutaj to „grało”. Być może twórcy założyli, że właśnie tak zachowywałby się kilkuletni mały chłopiec, który nie do końca rozumie, co się dookoła niego dzieje, dlatego zdecydowali się na tego aktora. Było to ryzykowne, bo jego gra aktorska pozostawia wiele do życzenia, jednak ostatecznie, po przemyśleniu tego filmu, muszę przyznać, że w tym wypadku było to przekonujące.

Produkcja ta nas w pewnym sensie nabiera, pozwala nam tworzyć pewne założenia co do tego, kim jest główna bohaterka i jak potoczy się ta historia. Od niemal samego początku wydawało mi się, że wiem, dokąd ten film prowadzi i po prostu oglądałam go, mając nadzieję, że jednak nie będzie to tak, jak sobie wymyśliłam. Przyznam, że przez jakiś czas wydawało się, że właśnie tak będzie, że zmierzamy do dość oczywistego zakończenia. Oczywiście, mój wyimaginowany obraz tego, jak skończy się film, po spędzeniu w kinie ponad 90 minut – legł w gruzach. Ale czy nie właśnie na to twórcy chcieli nam zwrócić uwagę? Że nie wszystko jest takie, jak się wydaje, w świecie i czasach, w jakich żyjemy?

Ku mojemu zaskoczeniu, film zakończył się bardzo... normalnie. Wiele razy takie zakończenia mnie denerwowały, jednak w tym wypadku, ono po prostu pasuje. Przy tym muszę przyznać, że zrozumiem też odbiorców, którym zakończenie nie przypadło do gustu i spodziewam się, że widzowie podzielą się w tej kwestii. Dla mnie to jednak bardzo mądre kino, którego twórcy nie potrzebują rzucać nam w oczy oczywistych treści.

Czytaj też:
Interpretacja horroru „To my” Jordana Peele'a. O co chodzi w zakończeniu filmu?

Źródło: WPROST.pl