Scorsese: Powiedziałem, że filmy Marvela to nie kino. Pozwólcie, że wyjaśnię

Scorsese: Powiedziałem, że filmy Marvela to nie kino. Pozwólcie, że wyjaśnię

Martin Scorsese
Martin Scorsese Źródło: Newspix.pl / ZUMA
Jedną z największych dyskusji w świecie filmu wywołał w tym roku Martin Scorsese, który odmówił produkcjom superbohaterskim Marvela miana „kina”. Burza rozpętana wokół tego tematu urosła do takich rozmiarów, że reżyser postanowił rozwinąć swoją myśl w artykule na łamach „The New York Times”.

Na wstępie swojego tekstu Scorsese przypomniał początek całego zamieszania. Wspomniał o wywiadzie dla magazynu „Empire”, w którym padło pytanie o filmy Marvela. Powtórzył, że dla niego są one bliższe parkom rozrywki, niż filmom, które znał i kochał przez całe życie. Co doprowadziło go do wniosku, że nie są kinem.

Dalej zdobywca Oscara za „Infiltrację” pisze o odbiorze swoich słów, a zwłaszcza ostatniego wniosku. Stwierdza, że wielu odczytało je jako obrazę czy nawet nienawiść skierowaną w stronę Marvela. Przyznaje, że nie zamierza dyskutować z tymi, którzy nastawieni są w ten właśnie sposób.

Scorsese przyznaje w końcu, że „filmy franczyzowe” robione są przez osoby utalentowane, artystycznie uzdolnione. Stwierdza jednak, że jego, jako odbiorcy, po prostu nie interesują. Jego zdaniem, jest to „kwestia gustu danej osoby i temperamentu”.

„Gdybym był młodszy, gdybym później wszedł w wiek dojrzały, mógłbym się ekscytować tymi produkcjami i może nawet chciałbym sam takie robić. Ale dorastałem, kiedy dorastałem i rozwinąłem zmysł filmowy – odnośnie tego, czym filmy są i mogą być – tak odległy od uniwersum Marvela, jak odległa jest Ziemia od Alfa Centauri” – pisze.

Jak podkreśla reżyser, dla znanych mu filmowców kino stanowiło olśnienie, objawienie: estetyczne, emocjonalne i duchowe. Miało opowiadać o złożoności ludzkiej natury, pełnej przeciwności i paradoksów. Miało polegać na konfrontowaniu się z nieoczekiwanym, dramatyzować, interpretować i powiększać poczucie tego, co było możliwe w formie sztuki.

„To był dla nas klucz: to była forma sztuki” – podkreśla Scorsese. „W tamtym czasie był to przedmiot dyskusji, więc stanęliśmy po stronie kina, jako równego literaturze, muzyce czy tańcowi. I zrozumieliśmy, że sztukę można odnaleźć w wielu różnych miejscach i wielu różnych formach.

Dalej twórca wymienił przykłady filmów, które postrzegał jako sztukę. Poprzez Sama Fullera, Ingmara Bergmana, Stanleya Donena, Gene'a Kelly'ego, Kennetha Angera, Jean-Luc Godarda i Dona Siegela doszedł do Hitchcocka, o którego „franczyzie” napisał kilka słów więcej.

Scorsese zauważył, że podobieństwo poszczególnych filmów Hitchcocka to zupełnie inna kwestia niż podobieństwo tytułów Marvela. „Nie ma w nich odkrywania, tajemnicy ani autentycznego emocjonalnego niebezpieczeństwa. Nie ma ryzyka. Te dzieła są robione po to, by zaspokoić określony zestaw potrzeb. Są zaprojektowane jako wariacja skończonej liczby schematów” – pisał.

„To sequele z nazwy, ale rebooty w duchu. Wszystko w nich jest oficjalnie zatwierdzone, bo nie może być inaczej. Taka jest natura współczesnej franczyzy filmowej: badania rynku, próby z publicznością, weryfikacja, modyfikacja, ponowna weryfikacja i dalsze zmiany, dopóki produkt nie będzie gotowy do konsumpcji” – tłumaczy Scorsese.

Dalej autor wymienia współczesnych reżyserów, którzy są na przeciwległym biegunie. Paul Thomas Anderson, Claire Denis, Spike Lee, Ari Aster, Kathryn Bigelow czy Wes Anderson to jego zdaniem twórcy, u których zawsze można spodziewać się czegoś nowego, nieoczekiwanego, a nawet nienazwanego.

„Możecie więc zapytać, jaki mam problem? Dlaczego nie pozostawić filmów superbohaterskich i innych franczyz samym sobie? Powód jest prosty” – pisze Scorsese i przedstawia problem czasu ekranowego i wypychania z kin ambitniejszych filmów przez franczyzową masę.

Reżyser zauważa, że nowe możliwości dają platformy streamingowe, takie jak Netflix czy HBO. Uważa jednak, że twórcy filmów swoje dzieła robią nadal głównie z myślą o dużym ekranie, do którego nie mają szans dotrzeć.

Scorsese nie zgadza się z argumentem, że jest to jedynie kwestia popytu i podaży oraz oczekiwań rynku. Przypomina, że jeśli ludzie będą wiecznie dostawać tylko jeden rodzaj rzeczy, to w efekcie będą chcieli więcej tego samego rodzaju rzeczy.

Artysta zastrzega, że nie domaga się wspierania ambitniejszego kina z pieniędzy publicznych. Zwraca jednak uwagę, że kiedyś tarcia pomiędzy twórcami i przemysłem filmowym były ostre, ale produktywne. Żałuje tamtego napięcia i pisze o dwóch coraz rzadziej przenikających się płaszczyznach: rozrywce audiowizualnej i kinie.

„Dla każdego, kto marzy o robieniu filmów, albo kto właśnie zaczyna, sytuacja w tym momencie jest brutalna i niegościnna dla sztuki. A sam prosty fakt pisania tych słów napełnia mnie potwornym smutkiem” – zakończył gorzko swój tekst w „New York Timesie”.

Czytaj też:
Polski reżyser popiera opinię Scorsese i Coppoli o filmach Marvela. „Prymitywne i wtórne”
Czytaj też:
Co sądzi o filmach Marvela Pedro Almodovar? Zwrócił uwagę na seksualność
Czytaj też:
Copolla i Scorsese deprecjonują filmy Marvela. James Gunn ośmieszył ich stanowisko

Tłumaczył:
Źródło: New York Times