Polka startuje w wyborach Miss Global w Meksyku. „Nie tylko wygląd się liczy”

Polka startuje w wyborach Miss Global w Meksyku. „Nie tylko wygląd się liczy”

Gabriela Barnat w sukni wieczorowej
Gabriela Barnat w sukni wieczorowej
Gabriela Barnat jest szefową międzynarodowej agencji influence marketing, psychologiem, ekspertką od mody plemiennej. Po co jej jeszcze do szczęścia wybory Miss Global w Meksyku?

Magdalena Kuszewska: Skąd pomysł, żeby w wieku 32 lat wystartować w światowym konkursie piękności, mając taki dorobek zawodowy?

Gabriela Barnat: To chyba jedyny tego typu konkurs, w którym mogą wziąć udział kobiety do 35. roku życia, ale nie tylko wygląd się liczy. Organizatorzy kładą nacisk na różnorodność i znajomość kultur, w tym ojczystej. Podkreślają, że świat jest wielowymiarowy, że ważna jest duma z tego, kim się jest i skąd się pochodzi. Wreszcie czuję, że to moja planeta! Dlatego już czuję się wygrana. Tytuł Miss Global Poland zostanie ze mną na zawsze. Nie planowałam wcześniej udziału w konkursie piękności. To była ogromna niespodzianka, kiedy otrzymałam informację, że zostałam do niego nominowana.

Lecisz do Meksyku na galę i co dalej?

Już dwa tygodnie przed finałem my, sześćdziesiąt kobiet z całego świata, podróżujemy po Meksyku i udzielamy się charytatywnie. Wierzę, że spotkam tutaj bratnie dusze i odkryję nowe odsłony kobiecości. Dla mnie ważny jest też aspekt modowy: mam szansę poznać stroje narodowe z całego świata. Przy okazji wyborów Miss Global współpracuję z kilkoma polskimi projektantami, którzy przygotowali dla mnie kreacje. Mam m.in. strój kąpielowy z recyklingu, projektu Urban Legend. Założycielką marki jest niezwykła Magda Urban, która jest mi bliska, bo promuje zdrowe, piękne, kobiece kształty. Drugą projektantką jest Angelika Józefczyk, zwyciężczyni międzynarodowego konkursu OFF Fashion. Dla Angeliki ważna jest konstrukcja. Naszą inspiracją były geometryczne, plemienne formy. Do plemiennego wzornictwa nawiązuje też sukienka od Patrycji Plesiak, jedna z moich ulubionych. Z kolei Kamil Hala jest autorką biało-czerwonej sukni, na finał. To nowoczesna interpretacja stroju tradycyjnego: górna część inspirowana jest wzorem góralskiej parzenicy, a dół powstał z frędzli.

Twoja fascynacja modą plemienną sprawiła, że diametralnie zmieniłaś życie. Od dyrektorki w warszawskiej agencji marketingowej aż do kandydatki w wyborach Miss Global i specjalistki mody plemiennej. Jak to się stało?

Cofnijmy się do mojego dzieciństwa. To ważne, choć niełatwe. Kiedy miałam 3,5 roku, straciłam mamę. Wychował mnie tata, który jest połączeniem naukowca i wojskowego. Pod jego skrzydłami wyrosłam na wojowniczkę. Walczyłam o najlepsze stopnie, od dziecka pracowałam nad sobą i dużo od siebie wymagałam. Trochę jak robot. Choć dzięki tacie jestem także odważna, lojalna i odpowiedzialna. Na studiach trafiłam do pracy w agencji reklamowej, bo chciałam utrzymywać się sama. W międzyczasie trenowałam sztuki walki, pracowałam w teatrze i ukończyłam szkołę mody. Od dziecka kochałam ten świat, robiłam własne niesztampowe stylizacje. Jednak żyłam z przeświadczeniem, że moda jest za mało poważna, aby zająć się nią zawodowo.

A jednak trafiłaś do jednej z najlepszych agencji modelek w Polsce.

Tyle że dla nich byłam Miss Puszystych. Wtedy na topie były anorektyczne sylwetki, a ja, mimo że szczupła, miałam kobiece kształty. W wieku 24 lat rzuciłam pracę i wyruszyłam w roczną podróż dookoła świata z moim ówczesnym chłopakiem. Azja, Australia, Ameryka Północna… Postanowiliśmy spróbować jak najwięcej rzeczy, poznaliśmy wielkie miasta, odbyliśmy wyprawę do dżungli i lasów tropikalnych, zwiedzaliśmy muzea i starożytne budowle. Ta podróż uświadomiła mi, że choć pochodzę z Warszawy, nie jestem wcale wielkomiejską dziewczyną.

To wtedy zakochałaś się w modzie plemiennej?

Najpierw w ludziach, w ich stylu życia, ich szacunku do natury. Przełomowym momentem był trekking w Nepalu. Poszliśmy tam z szerpą, naszym przewodnikiem. Wciąż prosił, abyśmy zwolnili tempo, patrzyli na niebo i góry, na kwiaty, oddychali głęboko. Nie chodziło o zaliczenie atrakcji, tylko o świadomą drogę, poznawanie. Manik zaprosił nas później do swojego domu. To była mała chatka w górach. Zamiast szyb – gazety, a w środku ognisko. Ludzie mieszkali razem ze zwierzętami. Szczęśliwi. Zostaliśmy ugoszczeni po królewsku, jako pierwsi mogliśmy zjeść posiłek. Był to wyraz szacunku. Mama szerpy nosiła w przegrodzie nosowej tradycyjne, wielkie obręcze typu septum, tzw. bulaki. W niektórych grupach etnicznych bulaki umieszcza się w ustach zmarłej kobiety, aby przyspieszyć proces zbawienia duszy. To właśnie w domu Manika zaczęłam poznawać kulturę, obyczaje i modę plemienną. W podziękowaniu za tak ciepłe przyjęcie zorganizowaliśmy zbiórkę pieniędzy na szkołę dla dwóch synów Manika. Wystarczył jeden post na Facebooku, by zapewnić im rok edukacji. Wróciłam do Warszawy zachwycona tamtym światem. A ponieważ skończyły mi się pieniądze, musiałam iść do pracy. Najłatwiej było znaleźć ją w korporacji. W międzyczasie zapisałam się na zajęcia Tribal Fusion, skupiłam się na sporcie i rozwoju osobistym. O plemionach nie zapomniałam: czytałam, szukałam informacji. Zaczęłam podróżować tam, gdzie jest ich najwięcej. Jednym z najciekawszych miejsc było Arunachal Pradesh w Indiach, gdzie mieszka aż 26 plemion i 100 subplemion! Poznawałam kobiety i historię ich ubiorów, robiłam zdjęcia strojów, biżuterii.

Ciekawe, jak zdobyłaś zaufanie tak hermetycznych grup?

To, co mnie urzeka w plemionach, to ich zasada numer jeden: autentyczność. Jeśli chcesz wpaść, aby zrobić fotkę na Instagram, tracisz czas. Ale jeśli naprawdę jesteś zainteresowana, ciekawa ich świata, to wpuszczają cię tam z otwartymi ramionami. Moda plemienna i różnorodne, nieoczywiste kanony piękna stały się moją pasją. Zresztą nie tylko dla mnie są inspiracją. Oryginalne ozdoby do nosa typu septum pojawiały się na pokazach m.in. Givenchy. Ja też mam już kilka pokazów mody na swoim koncie. Jeden z nich odbył się u plemienia Apatani w Ziro. Zostałam tam przyjęta wyjątkowo. Kobiety malowały czarne linie na moim nosie i brodzie, imitujące ich tatuaże. Zapytałam, czy mogę połączyć elementy ich strojów z moimi, „europejskimi”. Zgodziły się. Wzruszyłam się, kiedy nazwały mnie siostrą Apatani. Czułam się częścią ich społeczności. Z młodym pokoleniem, które ma dostęp do Internetu, pozostaję w kontakcie. Cieszą się, że za pomocą zdjęć pokazuję światu ich kreacje i opowiadam o tej kulturze. Za każdym razem pytam, czy mogę włożyć dany strój lub biżuterię, połączyć z konkretnym ubraniem. Szanuję to, że każde plemię ma rzeczy uznawane za święte, na przykład szale dla szamanów, których nie śmiałabym nałożyć. Wiesz, kiedyś pewna kobieta z Nepalu zapytała mnie, dlaczego noszę akurat ten T- shirt… Zamurowało mnie.

Dlaczego?

To pytanie otworzyło mi oczy. Ona chciała wiedzieć, co o mnie ten element garderoby mówi, czy produkowany był w moim kraju, co za tym stoi. Chodzi o świadomość. A ja wcześniej jedynie potrafiłam wymienić markę i nazwać coś wygodnym lub nie. To pozornie proste pytanie długo rezonowało w mojej głowie. I skłoniło mnie do zainteresowania się polskimi tradycyjnymi strojami. Dowiedziałam się, że na granicy polsko- ukraińskiej żyje społeczność, która robi naszyjniki krywulki, wyglądające jak te masajskie. Coś przepięknego!

A czy ta kobieta z Nepalu sprawiła, że odtąd wybierasz ubrania bardziej świadomie? Dbasz o źródło pochodzenia?

Opowiem Ci piękną historię. Jest takie plemię Wayuu z Kolumbii, gdzie kobiety tworzą torebki mochila, które są odzwierciedleniem ich snów. Wierzą, że sztuki tkania nauczył je gigantyczny pająk Wale’keru. Jest ona dla nich formą opowiadania historii. Tradycyjne wzory zwane Kaanás mają wiele symbolicznych znaczeń. Utkanie jednej mochila zajmuje miesiąc, w niej zawarte są emocje, marzenia, wizje ze snów. Każda torebka jest wyjątkowa, ponieważ jest interpretacją osobistych przeżyć. Takie podejście do mody fascynuje mnie na tyle, że postanowiłam podjąć ten temat podczas wydarzenia TEDx w Kanadzie, w kwietniu 2020 roku. Tak, dzięki spotkaniu z plemionami bardziej świadomie wybieram rzeczy. Interesuje mnie ich pochodzenie, a także to, jakie wartości kryją się za autorem projektu. Dlatego też przy Miss Global pracowałam z osobami, które dbają o ekologię, mają indywidualne podejście i są życzliwe. Bo modą przede wszystkim trzeba się bawić.

Co masz na myśli?

Kiedy nadchodzi dzień, w którym czeka mnie wyzwanie i potrzebuję dodać sobie odwagi, nakładam naszyjnik z plemienia Konyak. To kontrowersyjne plemię z Indii, które jeszcze do lat 60-tych ścinało przeciwnikom głowy. Ludzka czaszka była dla nich szczególnym trofeum, gdyż zgodnie z wierzeniami miała być siedzibą duszy. Trzeba poznać osobiście księżniczkę i wojowników Konyak, żeby doświadczyć, jak ogromna siła od nich bije.

W ciekawy sposób łączysz elementy europejskie z plemiennymi. Dziś masz na sobie czarny prosty golf, do tego piękny naszyjnik etniczny, taką torebkę oraz bransoletę.

Nie wyjdę na polską ulicę ubrana jak Masajka, ale mogę miksować elementy z wielu kultur. Nie jestem dziewczyną z plemienia, jednak chcę podkreślać więź, którą odczuwam z tymi ludźmi. Jedni odkrywają świat za pomocą smaków, ja robię to poprzez modę. Równolegle skupiam się na odkrywaniu swojej kobiecości, która przez lata była zaniedbana. A nagle zaczęła się upominać! Przeszłam terapię, a dzięki lekcjom tańca Tribal Fusion nawiązałam kontakt z moimi biodrami.

Jak się to robi?

Kiedyś w agencji modelek ciągle słyszałam, że moje biodra są za szerokie, więc nie znosiłam ich. To się zmieniło. Wreszcie kocham jeść, tyle że zdrowo. Akceptuję swój wygląd, przestałam się garbić, dbam o siebie. Efekt? Ponad rok temu znowu poczułam się w korporacji jak w zbyt ciasnym gorsecie. Rzuciłam etat, w grudniu 2018 roku poleciałam z moim ukochanym do Kolumbii. Wynajęliśmy dom z widokiem na góry. Poczułam się tam bezpiecznie i kobieco, jak nigdy przedtem. Codziennie chodziliśmy na spacery, paliliśmy ognisko, robiliśmy zakupy na targu, słuchaliśmy muzyki, gotowaliśmy. Siedząc pod rozgwieżdżonym kolumbijskim niebem zrozumiałam, że żyję w Polsce życiem, które nie jest do końca moje. Po powrocie do Warszawy złożyłam wymówienie. Decyzja trudna, ale najlepsza, jaką mogłam podjąć.

Odważnie. Bez etatu, lecz wolna i z głową pełną pomysłów. Jakie masz plany?

Moja droga nadal się kształtuje. Dwie najlepsze agencje modelek w Kolumbii chciały podpisać ze mną umowę, ale pojawił się problem z wizą, dlatego musiałam zmienić plany. Obiecałam sobie, że 2019 to będzie rok, w którym spełnię się w obszarze mody i kobiecości. Udało mi się to osiągnąć poprzez dostanie się do konkursu Miss Global i wystąpienie na TEDx w Kownie na Litwie. Przygotowania trwały pół roku, a postępy na bieżąco były konsultowane z coachami TEDx. W syntetyczny sposób opowiedziałam trzy historie ze swojego życia, które mówią o odkrywaniu własnej kobiecości na trzech poziomach: tożsamości, ciała i emocji. W moim przypadku tymi trzema przystankami było spotkanie z plemionami, dzięki którym zrozumiałam, jak ważne jest dla kobiet odnalezienie własnej estetyki. Sport, któremu zawdzięczam kontakt z moim ciałem i sensualnością. Trzecim filarem jest rozwój osobisty, czyli m.in. terapia, która pomogła mi przeanalizować emocje.

Nie porzuciłaś marketingu, założyłaś z koleżanką firmę.

Nie chcę uważać pracy w branży marketingowej za czas zmarnowany, wielu rzeczy się nauczyłam. Stworzyłam z Magdą Zacharzewską, która mieszka w Budapeszcie, agencję influencer marketingu. Nazwałyśmy ją Vibe of Tribe: coś na kształt nowoczesnego, zdigitalizowanego plemienia, które wyznaje podobne wartości i trzyma się razem! Mamy już pierwszego dużego klienta. Pracujemy zdalnie, czasem latam na Węgry na spotkania. Gdzie znajdę swój dom? Tego jeszcze nie wiem, na razie chcę podróżować, mój partner na szczęście także. Wierzę, że podążam najlepszą dla mnie ścieżką. Kieruję się głosem intuicji.

Czytaj też:
Urszula Dudziak we „Wprost”: Jestem „wow”, zachwycam się sobą

Galeria:
Polka Gabriela Barnat w konkursie Miss Global
Źródło: WPROST.pl