Mistrz świata w skoku o tyczce: dzięki wygranej nie płacę mandatów

Mistrz świata w skoku o tyczce: dzięki wygranej nie płacę mandatów

Dodano:   /  Zmieniono: 
Paweł Wojciechowski (fot. PAP/Tytus Żmijewski )
W sierpniu w Daegu Paweł Wojciechowski (SL WKS Zawisza Bydgoszcz) został mistrzem świata w skoku o tyczce. Jak powiedział, od tego momentu jego życie wywróciło się do góry nogami, ale są też miłe aspekty popularności.
- Tego nie da się w ogóle porównać. Moje życie przed zdobyciem złotego medalu a obecnie różni się diametralnie. Na zakupach ludzie mnie zaczepiają, bo chcą autograf lub wspólne zdjęcie. Z zasady nie  odmawiam, nie mam z tym większych kłopotów. Oczywiście popularność też pomaga. Udało się już uniknąć mandatu. Jak się okazało nawet w Szubinie jestem rozpoznawalny - przyznał podopieczny Włodzimierza Michalskiego. Rekordzista Polski dodał, że również jego sytuacja finansowa się poprawiła. - Za wynikami w sporcie stoją pieniądze i to nie jest tajemnica. Przede wszystkim dostałem od miasta mieszkanie i mogłem je wyremontować tak jak chciałem. Jeszcze się nie wprowadziłem, ale jestem w trakcie. W  zasadzie prawie mnie w domu nie ma, więc wiele się nie zmieni. Ale na  pewno jakaś tęsknota za rodzicami się pojawi. Teraz zamieszkam bowiem ze  swoją dziewczyną Olą - powiedział. Ponadto pojawiła się w jego życiu presja. - Staram się nie zwracać na  nią uwagi, ale nie jest to proste. Chociażby teraz. Nie wychodzi wszystko tak jak powinno. Skaczę 5,20, jestem po kontuzji i jest ciężko. Oczywiście jestem zawiedziony, ale wierzę również, że w końcu wszystko się unormuje - podkreślił.

"Miałem wysokość poprzeczki. Spadłem na nią"

8 lutego w mityngu Pedro's Cup 22-letni Wojciechowski uzyskał 5,20 i zajął siódme miejsce. Nie krył zawodu. - Wszystko idzie dobrze, a poprzeczka spada. To są moje błędy, często niuanse, które pojawiły się z powodu zbyt małej ilości oddanych skoków. W  Bydgoszczy stojaki ustawione były zbyt daleko, wysokość nad poprzeczką miałem, ale spadałem prosto na nią - ocenił. Przyznał, że nie czuje się zawiedziony przegraną. - Nie, bo wiem gdzie leży przyczyna, ale przecież doskonale zdaję sobie sprawę, że nie chodzi o to, bym skakał na  wysokości 5,20. Powinienem i chcę celować w sześć metrów - podkreślił.



"Mimo wypadku nie boję się skakać"

Dodał, że nie ma w nim strachu po wypadku, który zdarzył się na  początku grudnia. Na treningu wyślizgnęła mu się z ręki tyczka i  niefortunnie uderzyła w twarz. Doszło do złamania kości jarzmowej i  niezbędna była operacja. - Obawy nie ma żadnej. Biorę tyczkę do ręki tak samo pewnie jak przed wypadkiem. To nie ma z tym nic wspólnego. Jedyny mankament, że zbyt mało oddałem skoków. Stąd teraz te problemy. Niczego jednak nie  przyspieszymy - zapewnił.

11 lutego zawody w Doniecku

11 lutego Wojciechowski wystartuje w Doniecku. To właśnie tam chce wyeliminować podstawowe błędy, by ze spokojem podejść do kolejnych miesięcy przygotowań do igrzysk w Londynie. 3 marca wraz ze swoim trenerem i kolegą z grupy Łukaszem Michalskim uda się na trzy tygodnie do RPA. - Nie wiem czego oczekiwać po tym obozie. Każą, to jadę, a trening będzie taki sam jak w każdym innym miejscu. Potem już tylko Bydgoszcz -  podkreślił.

ja, PAP