Gdy zagrał, rządził na parkiecie
Kiedy wreszcie 4 lutego trenerzy włączyli go do podstawowego składu, już w pierwszym meczu Lin zdobył 25 punktów przeciwko New Jersey Nets. Potem drużyna wygrała pod rząd siedem meczów, co nie zdarzyło się jej od lat 90. Chociaż w Knicks grają dwie gwiazdy: Carmelo Anthony i Amar'e Stoudemire, zwycięstwa były zasługą grającego w obronie Lina (Anthony jest kontuzjowany i pauzuje).
Jeremy Lin bije teraz rekordy popularności - piszą o nim wszyskie gazety, stacje telewizyjne pełne są materiałów na jego temat. W piątek komentarz redakcyjny poświęcił mu "New York Times". Dziennik podkreślił styl gry Lina - błyskotliwy, a jednocześnie kolektywny: nie zachowuje się on na parkiecie jak gwiazdor, który oczekuje, że wszyscy będą mu podawać piłkę, a kiedy jest w jej posiadaniu, oddaje ją zawsze temu graczowi, który znajduje się na lepszej pozycji. W następnych meczach po zwycięstwo Knicks nad Jets, Lin zdobył już mniej punktów, ale miał ogromną liczbę asyst.
"Otwórz szerzej swoje skośne oczy"
Fakt, że Jeremy Lin był dotąd niedoceniany, komentatorzy tłumaczą stereotypami. Azjaci uchodzą w USA za potulnych kujonów, którzy brylują w szkołach i na wyższych uczelniach, zwłaszcza w przedmiotach ścisłych i muzyce, ale nie w sporcie. Zdarzało się nawet, że Lina spotykały na parkiecie złośliwe rasistowskie uwagi. Docinano mu pytając, czy "nie opuścił zajęć z muzyki" i mówiąc by "szerzej otworzył swoje skośne oczy".
W "NYT" poświęcił Linowi swój felieton czołowy konserwatywny publicysta David Brooks. Jego zdaniem, "nieegoistyczny" styl gry ma związek z jego religijnością. Jak przypomniał autor, w jednym z wywiadów Lin powiedział, że nie gra "po to, by podobać się innym i dla siebie". "Moja widownia to Bóg. Wciąż uczę się, aby nie być samolubnym i poświęcić moją grę Bogu" - oświadczył.
Niezależnie od tego, co jest głównym motywem jego gry i jej doskonalenia, Jeremy Lin stał się przykładem i inspiracją dla setek tysięcy młodych Azjatów w USA. A w "Lin-szaleństwie" może być też element obecnego zafascynowania Amerykanów Chinami.
zew, PAP