Po nieudanym zamachu stanu z 15 lipca, turecka ulica wie jedno - to sprawka wrogich sił z zagranicy. Według sondaży, wierzy w to aż 84 proc. obywateli tego kraju. 70 proc. z nich podejrzewa też udział Amerykanów w lipcowych wydarzeniach. Podejrzewany jest głównie mieszkający w USA Fethullah Gulen, który miałby otrzymać wsparcie od rządu Baracka Obamy. Tureckie gazety piszą też o emerytowanym amerykańskim generale, który opłacał zbuntowanych wojskowych oraz o agentach CIA, sterujących puczem z wyspy na Morzu Marmara.
Oprócz teorii spiskowych, w Turcji podkreśla się także, że Europa i USA zbyt późno złożyły kondolencje rodzinom ofiar puczu. Większość krajów europejskich nie potępiła jednoznacznie wojskowego zamachu stanu. Europa i USA wielokrotnie podkreślały za to konieczność poszanowania praw buntowników i krytykowały czystki przeprowadzane przez prezydenta Erdogana w mediach, szkolnictwie, wojsku i policji.
Zdaniem ekspertów "The Economist", w Turcji głośno mówi się o poparciu, jakiego przez cały czas kryzysu udzielała Erdoganowi Rosja Putina. To on, jako jedyny, nie wyrażał nigdy zastrzeżeń do czystek przeprowadzanych w tym kraju.