Podczas debaty prowadzący ją dziennikarz Chris Wallace zwrócił się do Trumpa z pytaniem, czy zaakceptuje rezultat wyborów, niezależnie od tego, kto wygra. Wcześniej taką obietnicę złożył kandydat na wiceprezydenta Mike Pence. Trump nie odpowiedział jednak tak zdecydowanie. Stwierdził bowiem, że "przyjrzy się temu w swoim czasie". Zasugerował też, że obawia się fałszerstwa wyniku wyborów. Jak stwierdził "miliony ludzi zostało zarejestrowanych, mimo że nie powinni być zarejestrowani".
Po ponownym pytaniu i zwróceniu uwagi przez dziennikarza, że w tradycji amerykańskiej leży "pokojowe przekazywanie władzy", kandydat republikanów ponownie uciekł od udzielenia jednoznacznej odpowiedzi. – Mówię tylko, że powiem panu w swoim czasie. Potrzymam pana w niepewności – odparł Trump. Na słowa miliardera ostro zareagowała kontrkandydatka, która nazwała je "przerażającymi". – Za każdym razem, gdy coś idzie nie po myśli Trumpa, on mówi, że to zostało sfabrykowane – zarzuciła oponentowi. Dodała, że "byłoby to śmieszne, gdyby nie to, że jest niepokojące".
"Polityczne samobójstwo"
– To było polityczne samobójstwo – podsumował wypowiedź Trumpa Charles Krauthammer, publicysta „Washington Post”, który stwierdził, że debata była dla Trumpa szansą na zmianę postrzegania jego kandydatury. – Jeśli udałoby mu się sprawić, że będzie wydawał się mniej toksyczny, bardziej akceptowalny jako prezydent i mniej radykalny... Ale on podważa fundamenty amerykańskiej państwowości – stwierdził. Mniej krytyczny był Brit Hume z Fox News. Jego zdaniem to był najlepszy występ Trumpa, mimo że zdaniem wielu, zdanie o wynikach wyborów "zaprzepaściło jego szanse".
Czytaj też:
Ostatnie starcie przed wyborami. Zacięta debata Clinton - Trump