We wtorek prezydent Turcji zadeklarował na łamach gazety "Hurriyet", że turecka armia weszła na teren Syrii, "by zakończyć rządy tyrana Asada, który terroryzuje za pomocą państwowego terroryzmu", a rozpoczęta przez nią 24 sierpnia operacja "Tarcza Eufratu" ma na celu obalenie Asada. Po wypowiedzi Erdogana nie trzeba było długo czekać na reakcję ze strony Rosji.
– To oświadczenie rzeczywiście jest czymś nowym, to niewątpliwie poważna deklaracja – skomentował Dmitrij Pieskow, rzecznik Kremla. – Bez wątpienia mamy nadzieję, że w najbliższej przyszłości usłyszymy jakieś wyjaśnienia ze strony naszych tureckich partnerów – dodał.
– Wypowiedź prezydenta Erdogana stoi w sprzeczności z poprzednimi jego słowami oraz z ogólnym rozumieniem sytuacji – zaznaczył Pieskow. Rzecznik Kremla podkreślił, że rosyjskie wojska jako jedyne znalazły się w Syrii na mocy prośby ze strony Damaszku. – To bardzo ważne, by o tym pamiętać – przypomniał.
Nic się nie stało?
Dmitrij Pieskow stwierdził jednak, że słowa Erdogana nie mogą rzutować na relacje między państwami, których przywódcy są w stałym kontakcie. Rzecznik MSZ Rosji Maria Zacharowa poinformowała z kolei, że jej resort analizował sytuację, a słowa Erdogana, na które powoływały się media, to „parafraza”. Jak zaznaczyła, wypowiedź prezydenta w oryginale „nie była przeznaczona do zapisu”.