„Guardian”, powołując się na anonimowe źródło, pisze o konieczności przeprowadzenia wewnętrznego śledztwa wśród amerykańskich agencji wywiadowczych. Wszystko przez rosyjskiego szpiega, który miał dostęp do wrażliwych danych w amerykańskiej ambasadzie w Moskwie. Pracująca tam przez 10 lat kobieta w roku 2017 (latem) została ostatecznie uznana za źródło przecieków, ale – według artykułu gazety – wywiad umniejsza jej rolę i bagatelizuje sprawę.
„Amerykański Kongres skupia się na rosyjskich hakerach, podczas gdy istnieje możliwość, że wszystkie informacje, których potrzebowali do włamania się do systemu, mogły pochodzić z wewnętrznego przecieku ze służb specjalnych” – przekonuje źródło „Guardiana”. „Jej działalność polegająca na wykradaniu i dzieleniu się informacjami może rzucić światło na zagadnienie, w jaki sposób Rosjanie byli w stanie zhakować wybory prezydenckie w 2016 roku” – dodaje.
Zdaniem gazety o zdradzie już w styczniu 2017 roku wiedziało dziewięciu wysokich rangą pracowników służb specjalnych. Podejrzenia wokół tej pracownicy pojawiły się jeszcze w roku 2016. „Wywiad stara się ukryć ten wyłom poprzez jej zwolnienie” – podkreśla rozmówca „Guardiana”. „Szkoda została już wyrządzona, ale kierownictwo służb specjalnych nie zarządziło wewnętrznego śledztwa dla oszacowania tej szkody i sprawdzenia, czy kobieta ta nie zatrudniła innych pracowników. Tylko dokładne śledztwo z zewnątrz może dać odpowiedź na rozmiar wyrządzonych szkód” – podkreślano w artykule.
Czytaj też:
29-letnia Rosjanka zatrzymana w Waszyngtonie. Oskarżono ją o szpiegostwo