Jak informują brytyjskie media, 60-latek zmarł na zawał serca krótko po wejściu do wagonu pociągu krajowego na stacji Manchester Piccadilly. Miał bilet jedynie do pobliskiego Stockport, jednak jego ciało dotarło do samego końca trasy, 250 mil dalej (około 400 kilometrów). Na zwłoki natrafiła osoba sprzątająca wagon.
Pracownicy brytyjskiej kolei tłumaczą, że nie zauważyli zmarłego pasażera z powodu nowych wytycznych wprowadzonych na czas pandemii. Konduktorzy, którzy zwykle przemierzali korytarze wagonów sprawdzając bilety i ogólną sytuację podróżnych, w ostatnich tygodniach mają zakaz jakichkolwiek interakcji z pasażerami. Całą trasę spędzają na krańcu składu, dbając jedynie, by maszyna bezpiecznie dotarła do celu.
– Ten biedny człowiek był martwy od pięciu godzin, zanim ktoś go odnalazł. W cywilizowanym społeczeństwie takie wydarzenie powinno łamać serce – mówił rozmówca bulwarówki "The Sun". Rzecznik kolei zapewnia jednak, że mimo braku kontroli biletów załoga i tak przechodziła korytarzami wagonów. Pracownicy mieli zauważyć starszego mężczyznę. Tłumaczą, że byli przekonani, iż pasażer po prostu śpi. Potwierdził jednak, że pracownicy nie są zachęcani do interakcji z podróżnymi. Mają jedynie obserwować i utrzymywać dystans.
Czytaj też:
Zakończyła się 76-dniowa kwarantanna Wuhan. Z miasta wyjechały pierwsze pociągiCzytaj też:
Polska lekarka w Nowym Jorku: Koronawirus jest jak rozpędzony pociąg