Bush bez oddechu

Bush bez oddechu

Dodano:   /  Zmieniono: 
W ostatnim orędziu George’a Busha zabrakło tego, co miało być znakiem firmowym jego ośmioletniej prezydentury: wizji rozwoju Ameryki i świata.
Początek rządów George’a Busha zbiegł się z zamachami 11 września. Ten fakt uczynił z niego prezydenta na zakręcie historii -  i Bush radził sobie z tym świetnie. Błyskawicznie zareagował wysyłając wojska do Afganistanu. Stworzył teorię o „osi zła" - natychmiast jej znaczenie zaczęto porównywać do słynnej „doktryny Trumana” o powstrzymywaniu komunizmu na świecie. Bush zaczął jawić się jako orędownik demokracji, który bez wahania będzie krzewił wolność pod każdą szerokością geograficzną. Jeśli trzeba, to nawet ogniem i mieczem.

Ostatnie orędzie nie miało już nic wspólnego z początkiem urzędowania Busha. Owszem, wspomniał w nim o Iraku i Iranie (dwóch z trzech elementach składowych „osi zła"), ale tylko z perspektywy bieżących spraw. Zabrakło oddechu, prezydent nawet nie spróbował zarysować perspektyw rozwoju świata. Najlepiej to widać było we fragmencie orędzia poświęconemu gospodarce. Bush opowiadał o tym, że recesja USA nie grozi, że jego pakiet bodźców uratuję amerykańską ekonomię. Ani słowa o Chinach i Indiach – czyli dwóch rekinach, które zaczynają rozdawać karty w gospodarce światowej.

Wystąpienie Busha świetnie pokazuje, jak władza zużywa. Codziennie przez osiem lat musiał podejmować decyzje dotyczące milionów ludzi. Ta codzienna młócka skutecznie zabiła w nim chęć szukania recepty na uzdrowienie świata. Nie ma chyba lepszego dowodu na to, że najwyższa władza powinna być sprawowana kadencyjnie – a dożywotnie satrapie to relikt ery feudalnej.