Gdzie ta zmiana?

Gdzie ta zmiana?

Dodano:   /  Zmieniono: 
Powołanie Hillary Clinton na stanowisko sekretarza stanu da Obamie większą swobodę w rozwiązywaniu wewnętrznych problemów. Ale jednocześnie ostatecznie udowodni, że deklaracje „zmiany” były tylko obietnicami bez pokrycia.
Na pytanie „co zrobić z Hillary?" padało już kilka odpowiedzi. Oprócz najczęściej wysuwanej, i w końcu niezrealizowanej propozycji objęcia przez nią stanowiska wiceprezydenta, pojawiły się również koncepcje skierowania jej do Departamentu Zdrowia (ze względu na jej rolę w próbie reformy systemu opieki zdrowotnej) lub Sądu Najwyższego (z uwagi na wykształcenie prawnicze). W każdym razie była pierwsza dama zajmuje w Partii Demokratycznej na tyle ważną pozycję, że nowy prezydent będzie musiał ją jakoś zagospodarować.

Departament Stanu to jednak coś nowego. Gdy była pierwsza dama w trakcie demokratycznych prawyborów fantazjowała, jak podczas wizyty w ogarniętej wojną Bośni dostała się pod ogień snajperów, zostało to powszechnie wyśmiane jako dorabianie sobie legendy i fałszywych kompetencji w dziedzinie polityki zagranicznej. Teraz co prawda Obama i Clinton milczą w sprawie medialnych rewelacji, ale nieoficjalne źródła z obu obozów mówią, że propozycja jest poważnie rozważana. Niedawna rywalka Obamy była nawet widziana w samolocie do Chicago, według jej rzeczników w czysto prywatnej podróży.

Nie da się ukryć, że objęcie przez Clinton kierownictwa nad amerykańską dyplomacją ma swoje zalety. Jej nazwisko wywołuje za granicą pozytywne reakcje. Ma także za sobą cały sztab ekspertów od polityki zagranicznej, którzy pracowali w Departamencie Stanu za rządów jej męża. Wszystko to sprawia, że Clinton mogłaby w zasadzie zupełnie zastąpić Obamę w prowadzeniu polityki zagranicznej. Nowy prezydent nie miałby nic przeciwko temu – odciążony z konieczności reprezentowania USA na świecie mógłby skupić całą uwagę na rozwiązywaniu palących problemów w kraju.

Z drugiej strony nominacja ta oznaczałaby ostateczne zerwanie z przesłaniem, jakie Obama głosił podczas swojej kampanii. Clinton, uosobienie waszyngtońskiego establishmentu, symbolizowała wszystko, co złe w amerykańskiej polityce. Nawet po stronie republikanów nikt nie był nienawidzony przez zwolenników senatora z Illinois tak bardzo, jak ona. Wielu spośród nich będzie teraz zapewne trudno zaakceptować taką decyzję.
 
Wybór Hillary byłby kulminacją trendu, jaki widoczny jest w kształtowaniu nowej administracji. Jak podaje serwis Politico.com, na 47 nazwisk przymierzanych do gabinetu Obamy, aż 31 ma powiązania z obozem Clintonów. Dotychczasowi politycy z drugich i trzecich rzędów teraz mają szansę stać się gwiazdami. Obama wybiera najłatwiejszą drogę skompletowania kompetentnej ekipy, ale robi to za cenę zdrady obietnic wyborczych.