Wizyta ostatniej szansy?

Wizyta ostatniej szansy?

Dodano:   /  Zmieniono: 
Podróż ministra Radosława Sikorskiego do Waszyngtonu ma przekonać Amerykanów do prowadzenia polityki zgodnej z naszymi interesami. Tylko czy nowa administracja, pochłonięta kryzysem ekonomicznym, w ogóle zauważy istnienie Europy Środkowej?
Wizyta Radka Sikorskiego w Stanach Zjednoczonych zaraz po wyborach była dobrym pomysłem, ponieważ Polska nie leży w strefie największego zainteresowania Amerykanów.  Należy więc przypominać o sobie w każdej możliwej okazji. Pokazanie przyszłej ekipie rządzącej, że zmiana warty w Białym Domu nic nie zmieni w pozytywnym stosunku naszego kraju do Ameryki, może być traktowana jako akt wiernopoddaństwa. W naszej sytuacji jednak nie mamy wiele do stracenia.

Sikorski, okazując swoją lojalność, wiele daje, ale i jeszcze więcej oczekuje. Z jego wystąpień wyłania się jasny przekaz: Polska rozpaczliwie liczy na twardy kurs USA wobec odbudowy rosyjskiego imperium. Wojna w Gruzji pokazała zadziwiającą łatwość, z jaką Kreml odzyskuje kontrolę nad swoją bliską zagranicą. Sikorski obawia się teraz uderzenia Miedwiediewa na Ukrainę, z jej niestabilną sytuacją polityczną i prorosyjskim wschodem kraju oraz Krymem. A jak mówił już Józef Piłsudski - „nie ma niepodległej Polski bez niepodległej Ukrainy". Stąd wsparcie ze strony USA jest niezbędne nam i całemu regionowi. Oprócz przeciwstawienia się Rosji ma ono oznaczać również utrzymanie znaczenia już istniejących płaszczyzn współpracy: NATO powinno pozostać silne, a budowa tarczy winna być kontynuowana. Bazując na wcześniejszych doświadczeniach, na Europę nie mamy co liczyć – to, do czego Unia jest zdolna, pokazała już w czasie wojny o Osetię. Dla Polski jest więc to swego rodzaju wizyta ostatniej szansy – jeśli nowej administracji nie uda się przekonać teraz, może będzie trzeba przekonywać ją już w trakcie poważnego kryzysu międzynarodowego.

Co gorsza, pomoc ze strony Stanów Zjednoczonych może nie nadejść. Problem nie polega na tym, czy Amerykanie będą w stanie postawić się Kremlowi – nowy prezydent będzie miał wystarczająco silny mandat od własnego narodu i społeczności międzynarodowej, by podjąć naprawdę śmiałe kroki. Problem tkwi w tym, czy ekipa Obamy będzie mogła (chciała) poświęcić Europie Środkowej tyle uwagi, ile oczekujemy. Po pierwsze, do tej pory przyszły prezydent unikał decydujących stwierdzeń, dotyczących kursu amerykańskiej polityki zagranicznej. Po drugie, uwaga nowej administracji przynajmniej w pierwszych miesiącach sprawowania władzy, będzie poświęcona ratowaniu własnej gospodarki. Amerykańska kontrola nad światem zostanie więc osłabiona, co oznacza, że Rosjanom wpadnie w ręce prezent, z którego ciężko im będzie nie skorzystać.