Ameryka po Bushu

Ameryka po Bushu

Dodano:   /  Zmieniono: 
Bush zostawia Amerykę jako wciąż najpotężniejsze państwo globu. Ale z gigantycznymi długami, niekończącymi się wojnami i nadchodzącym kryzysem.
Obie kadencje George'a Busha upłynęły pod znakiem wojny z terroryzmem. W imię tej idei, prezydent USA wysłał wojska do Iraku i obalił Saddama Husajna, wsparł afgański Sojusz Północny w walce z talibami i zainstalował przyjazne władze Hamida Karzaja, osadzając schwytanych terrorystów w bazie Guantanamo i prowadził twardą politykę wobec Iranu i Korei Północnej. Pod koniec kadencji podpisane zostały też umowy w sprawie instalacji tarczy antyrakietowej w Europie.

Ameryka za czasów Busha wzmocniła pozycję światowego żandarma i głównego rozdającego karty w polityce międzynarodowej. Choć dziś układ polityczny się zmienia (coraz większą rolę odgrywają Chiny i Japonia) to jak dotąd nikt nie kwestionuje pozycji Stanów Zjednoczonych w światowej polityce. Nie może dziś wejść w życie żaden traktat międzynarodowy ani żaden rozejm, jeśli nie zaakceptuje go rząd w Waszyngtonie. Dziś to USA decydują o tym co dzieje się w większości zakątków kuli ziemskiej.
 
Wojny i tarcza to jednak ogromne koszty. Za czasów Busha USA zaciągnęły gigantyczne długi zewnętrzne i wewnętrzne (obligacje skarbowe), co sprawiło, że kraj stoi dziś w obliczu bankructwa (finanse USA staną na granicy przepaści, jeśli posiadacze obligacji skarbowych zażądają zwrotu pieniędzy). W dodatku sztucznie napędzana gospodarka amerykańska stanęła w obliczu największego od lat kryzysu finansowego. Bezrobocie radykalnie wzrosło, przychody z podatków spadły, a nie zanosi się na to, by można było szybko zmniejszyć koszty obu rozgrzebanych wojen – w Iraku i Afganistanie.

Wojna z terroryzmem – jeden z głównych celów polityki zagranicznej Busha nadal trwa i zapowiada się na lata. Trudno w tej chwili ocenić pod tym kątem długofalowe efekty najważniejszych posunięć administracji odchodzącego prezydenta. Jedno jest pewne, koszty tej polityki będzie musiała pokryć administracja Baracka Obamy, a niewykluczone że i kolejne. Czy rzeczywiście o to chodziło Bushowi?