Deklaracja Sarkozy'ego wywołała w kraju falę krytyki zarówno na lewicy, jak i na prawicy. Główna siła opozycyjna - Partia Socjalistyczna (PS) zażądała, by decyzję o ewentualnym powrocie Francji do struktur dowódczych NATO poprzedziła debata i głosowanie w parlamencie i żeby rząd podał się do dymisji w wypadku porażki w głosowaniu.
Odpowiadając na te żądania, Fillon podkreślił we wtorek na spotkaniu deputowanych swojej partii - Unii na rzecz Ruchu Ludowego (UMP), że chce debaty parlamentarnej w tej sprawie.
Jednak według uczestników spotkania premier nie zdecydował jeszcze, czy wystąpi do parlamentu o głosowanie w kwestii powrotu kraju do NATO. Jak oświadczył po rozmowie z Fillonem szef grupy parlamentarnej UMP Jean-Francois Cope, "rząd jest gotowy wziąć odpowiedzialność przed parlamentem" za wynik ewentualnego głosowania. Oznacza to, że w wypadku nieuzyskania większości w parlamencie Fillon wraz z gabinetem poda się do dymisji.
Media zwracają uwagę, że projektowi Sarkozy'ego są przeciwni niektórzy członkowie rządzącej prawicy, zwłaszcza ci określający się jako "gaulliści". Przypominają oni, że decyzja o pełnym udziale Francji w dowodzeniu Sojuszem zagrozi niezależnej pozycji Francji, datującej się od 1966 roku, gdy generał Charles de Gaulle wycofał siły francuskie z dowództwa NATO.
Grupa ta, licząca od 30 do 40 deputowanych UMP, w wypadku głosowania może przechylić szalę na korzyść oponentów szefa państwa.
Forsując swoją propozycję, prezydent Sarkozy podkreśla, że zależy mu na powrocie do "normalnych" relacji między Francją a NATO. Według medialnych informacji, liczy on także na obsadzenie przez Francję dwóch z najwyższych stanowisk w NATO.
pap, keb