Nie tylko Polacy ignorują eurowybory

Nie tylko Polacy ignorują eurowybory

Dodano:   /  Zmieniono: 
Niewielkie zainteresowanie towarzyszy niemieckiej kampanii przed czerwcowymi wyborami do Parlamentu Europejskiego. Przebiegać ona będzie w cieniu ważnych wydarzeń w polityce wewnętrznej. Kampanie wyborcze nie rzucają się w oczy także w innych krajach.

Rok 2009 nazwany został w Niemczech "rokiem superwyborów". 23 maja Zgromadzenie Federalne wyłoni prezydenta kraju, zaś 27 września Niemcy wybiorą nowy parlament - Bundestag. Na nadchodzące miesiące zaplanowano również wybory do parlamentów krajowych (Landtagów) w pięciu krajach związkowych oraz osiem wyborów komunalnych.

Planowane na 7 czerwca eurowybory będą jedynie etapem w tym maratonie. Według opublikowanego w kwietniu Eurobarometru 44 proc. Niemców zna termin głosowania, a 43 proc. jest skłonna wziąć w nim udział. To więcej niż średnia w całej UE - 34 proc., ale media i tak piszą o "zmęczeniu Europą", a politycy z niepokojem komentują zwiastuny małej frekwencji.

"UE nie jest obecnie najważniejszym problemem dla Niemców, ale także mieszkańców innych państw członkowskich - ocenił politolog Gerd Langguth na spotkaniu z zagranicznymi dziennikarzami w Berlinie.

Jak dodał, także euroentuzjazm w Niemczech poważnie osłabł w minionych latach. "Zjednoczona Europa nie jest już uważana za +historię sukcesu+, na co wpłynęły m.in. kłopoty z ratyfikacją Traktatu Lizbońskiego" - wyjaśnił.

Do wyborów do PE dopuszczono w sumie 30 partii politycznych i innych komitetów wyborczych.

Główne ugrupowania zaprezentowały już swoje programy oraz czołowych kandydatów. Ich nazwiska nie są dla nikogo niespodzianką: "jedynką" Unii Chrześcijańsko-Demokratycznej (CDU) jest obecny przewodniczący PE Hans-Gert Poettering, a siostrzanej bawarskiej Unii Chrześcijańsko-Społecznej (CSU) - eurodeputowany Markus Ferber.

Socjaldemokratyczna Partia Niemiec (SPD) stawia na lidera frakcji socjalistycznej w europarlamencie Martina Schulza.

Pierwsze miejsca na listach Zielonych zajmują były przewodniczący partii Reinhardt Buetikofer oraz eurodeputowana Rebecca Harms. Czołową kandydatką liberalnej FDP jest europosłanka Silvana Koch- Mehrin, zaś postkomunistyczną Lewicę poprowadzi do wyborów 68- letni współprzewodniczący ugrupowania Lothar Bisky.

W związku z obecnym kryzysem kampania koncentrować się będzie na sprawach gospodarczych i socjalnych. Za kilka dni na ulicach Niemiec pojawią się pierwsze plakaty wyborcze CDU. Hasło kampanii chadeków brzmi: "My w Europie". Ich postulatem jest silna UE, silna polityka Niemiec w Unii i dla Unii, jak również dbałość o zasady społecznej gospodarki rynkowej.

W programie CDU opowiedziała się również za wstrzymaniem dalszego rozszerzenia UE zaraz po przyjęciu będącej najbliżej członkostwa Chorwacji oraz powtórzyła sprzeciw wobec przyjęcia do UE Turcji.

Miejsca dla Turcji nie widzi w UE także CSU. Bawarska partia chce m.in. wzmocnienia języka niemieckiego w instytucjach i dokumentach UE oraz żąda, by w każdej istotnej dla przyszłości Unii sprawie - np. rozszerzenia - przeprowadzano w Niemczech referendum. Ten ostatni postulat został odrzucony przez CDU.

Wzmocnienia demokracji w Unii - np. poprzez częstsze referenda - chcą z kolei Wolni Demokraci (FDP). Ich zdaniem UE musi skoncentrować się na głównych zadaniach: zapewnieniu bezpieczeństwa i dobrobytu. "Unia powinna otwierać przed obywatelami nowe możliwości, a nie dyktować im, jak mają żyć albo co konsumować. Chcemy zbliżenia Europy do ludzi i mniejszej biurokracji" - apeluje w programie FDP.

Natomiast SPD promuje idee i standardy państwa socjalnego. W swoim manifeście wyborczym postuluje m.in. wprowadzenie w każdym państwie UE - w szczególności w Niemczech - godnej płacy minimalnej, wzmacnianie praw pracowniczych oraz wspólną europejską politykę na rzecz zrównoważonego wzrostu i zatrudnienia. W sferze polityki zagranicznej socjaldemokraci opowiadają się za kontynuacją rozszerzenia UE oraz budową armii europejskiej.

Socjalny wymiar polityki europejskiej eksponuje również postkomunistyczna Lewica, opowiadająca się m.in. za wprowadzeniem podatków dla najbogatszych oraz od obrotów giełdowych.

Z kolei Zieloni/Sojusz 90 tradycyjnie akcentują politykę ochrony środowiska. Ich zdaniem UE musi odgrywać wiodącą rolę w międzynarodowej walce z ociepleniem klimatu. Postulują m.in. likwidację Europejskiej Wspólnoty Energii Atomowej (EURATOM) oraz powołanie Europejskiej Wspólnoty Energii Odnawialnej - EURENEW.

Niemcy mają w Parlamencie Europejskich 99 miejsc - najwięcej spośród wszystkich państw członkowskich UE

7 czerwca 6,7 mln Bułgarów wybierze 18 posłów do Parlamentu Europejskiego. Jednak kampania wyborcza do PE przebiega w Bułgarii w cieniu kampanii przed krajowymi wyborami parlamentarnymi, które odbędą się miesiąc później.

Zainteresowanie wyborami do PE w Bułgarii jest niewielkie. Sześć tygodni przed głosowaniem kampania praktycznie nie wystartowała, partie nie śpieszą się z rejestracją list, której termin upływa 12 maja.

Jedną z przyczyn takiej sytuacji jest dwukrotny wzrost wartości depozytów, które trzeba wnieść, aby zarejestrować się zarówno w wyborach do PE, jak i do parlamentu krajowego. Depozyty wynoszą 50 tys. lewów (25 tys. euro) dla partii, 100 tys. lewów (50 tys. euro) dla koalicji oraz 15 tys. lewów (7,5 tys. euro) dla pojedynczych kandydatów.

Po otrzymaniu 1 proc. ważnych głosów pieniądze otrzymuje się z powrotem. Nowe siły polityczne, jak np. partia Zielonych, uważają, że suma ta stanowi przeszkodę w rejestracji. Jednak zdaniem ustawodawców depozyty mają stworzyć barierę dla przypadkowych ugrupowań politycznych.

Oprócz pieniędzy do rejestracji w Centralnej Komisji Wyborczej trzeba zebrać 15 tys. podpisów zwolenników.

Bułgarska ordynacja wyborcza do PE wymaga, by wyborcy przebywali w kraju nieprzerwanie przez co najmniej 3 miesiące przed wyborami. Dla kandydatów na europosłów czas ten wynosi 2 lata. Wymóg taki wprowadzono dwa lata temu, aby wyeliminować udział ok. 180 tys. bułgarskich Turków, posiadających podwójne obywatelstwo i mieszkających na stałe w Turcji.

W tym roku ustawę formalnie złagodzono zezwalając na dopisanie do list wyborczych obywateli, którzy przekroczyli granicę 48 godzin przed głosowaniem.

W poprzednich wyborach do PE w 2007 r., pięć miesięcy po wejściu Bułgarii do UE, frekwencja wyniosła 28,6 proc. Po pięć miejsc wygrały wtedy lewica oraz partia mera Sofii Bojko Borisowa Obywatele na rzecz Europejskiego Rozwoju (GERB). Cztery miejsca uzyskał turecki Narodowy Ruch na rzecz Praw i Swobód, trzy - nacjonalistyczny "Atak" oraz jedno - partia byłego cara Ruch Narodowy na rzecz Stabilizacji i Postępu.

Według sondaży z pierwszej połowy kwietnia zamiar udziału w tegorocznych wyborach do PE wyraziło 54 proc. badanych. Największą szansę na zwycięstwo ma partia Borysowa GERB, która uzyskała 26 proc. głosów. Lewica liczy na 21 proc., turecki Ruch na rzecz Praw i Swobód oraz nacjonalistyczny "Atak" na od 7 do 10 proc. Na centroprawicę zamierają głosować ok. 5 proc. wyborców. 

Na Litwie na razie nie widać zbliżających się wyborów do Parlamentu Europejskiego, które odbędą się 7 czerwca.

Obserwatorzy odnotowują, że kampania wyborcza do PE, która oficjalnie rozpocznie się 8 maja, będzie przebiegała w cieniu prezydenckiej kampanii wyborczej, która już trwa. Wybory prezydenckie zaplanowano na 17 maja.

Udział w wyborach do PE na Litwie zgłosiło 17 partii, wśród nich Akcja Wyborcza Polaków na Litwie, a także zarejestrowana przed kilkoma miesiącami Partia Żmudzinów. W poprzednich wyborach, przed pięciu laty, startowało 13 partii.

Największe szanse zwycięstwa sondaże dają współrządzącej w kraju partii konserwatywnej -Związkowi Ojczyzny, który może liczyć na około 28 proc. głosów. Drugie miejsce zajmuje Litewska Partia Socjaldemokratyczna z ponad 10 procentowym poparciem, a trzecie - Liberalny Związek Centrum, który popiera nie całe 10 proc. wyborców.

Udział w tych wyborach deklaruje około 30 proc. Litwinów, ale jak zaznaczają socjolodzy, frekwencja w wyborach do PE będzie zależała od tego, czy wspólnie z nimi będzie się odbywała druga tura wyborów prezydenckich.

Jeżeli podczas pierwszej tury wyborów prezydenckich, 17 maja, szef państwa nie zostanie wybrany, druga tura odbędzie się 7 czerwca i wówczas frekwencja będzie większa, bo wybory prezydenckie na Litwie cieszą się największa popularnością wśród wszystkich wyborów.

Zgodnie z ordynacją wyborczą, oficjalna kampania przed wszystkimi wyborami na Litwie trwa tylko miesiąc i zwykle nie jest ciekawa. Jest bowiem obwarowana tak wieloma ograniczeniami, że jej praktycznie nie widać.

Na ulicach nie ma zbyt wielu plakatów reklamujących kandydatów, czy partie polityczne. Można je bowiem umieszczać jedynie na specjalnie wystawianych z okazji wyborów tablicach ogłoszeń, które często ustawiane są w mało widocznych miejscach.

Jednocześnie zabroniona jest agitacja w telewizji i radiu w formie spotów reklamowych. Każda z partii ma jedynie bezpłatny, określony czas antenowy w publicznym radiu i telewizji, przeznaczony na debaty wyborcze.

Przewiduje się, że kampanię wyborczą do PE na Litwie zdominuje tematyka gospodarcza, finansowa i sprawy bezpieczeństwa energetycznego.

W hiszpańskich mediach problemy gospodarcze kraju, a zwłaszcza galopujące bezrobocie, znajdują się w centrum kampanii wyborczej do Parlamentu Europejskiego.

W Hiszpanii głosowanie odbędzie się 7 czerwca.

Startujące w wyborach partie odnoszą się głównie do kryzysu gospodarczego i zastanawiają się, jak przynależność do Unii Europejskiej może wpłynąć na poprawę tej sytuacji.

Sekretarz generalny Socjalistycznej Partii Wysp Kanaryjskich (PSC- PSOE), Juan Fernando Lopez Aguilar, który znajduje się na czele listy wyborczej z ramienia socjalistycznej PSOE, zwrócił się do wyborców o głosowanie na "wartości socjaldemokracji europejskiej, które pozwolą lepiej wyjść z kryzysu".

Podkreślił, że w tych wyborach "stawką jest Parlament Europejski" i obiecał pracować na rzecz "budowy lepszego świata przez silną globalnie Europę".

Ze strony prawicowej Partii Ludowej (PP) w kampanię wyborczą mocno włączył się były premier Jose Maria Aznar, który w latach swoich rządów (1996-2004) doprowadził do znacznej poprawy gospodarki i rynku zatrudnienia. Aznar udzielił poparcia kandydatowi numer 1 na liście PP, swojemu byłemu ministrowi spraw wewnętrznych, a od 2004 eurodeputowanemu, Jaime Mayorowi Oreja.

"Aznar miał odwagę zadecydować, że trzeba zbliżyć się do Europy, że trzeba przyjąć euro, że trzeba rozpocząć realizowanie innych polityk w celu tworzenia zatrudnienia - i tak było. W Hiszpanii w tym czasie utworzono 5 mln miejsc pracy. Ale przewodnikiem była Europa, na zmianę polityki wpłynęła Europa; to była konwergencja, to było euro" - powiedział Oreja na środowym spotkaniu w Madrycie prawie wszystkich ministrów rządu Aznara.

"To spotkanie to nie nostalgia, lecz gwarancja przyszłości" - zapewnił były szef rządu.

Dwa dni wcześniej Aznar zakwestionował politykę zatrudnienia obecnego socjalistycznego rządu premiera Jose Luisa Rodriqueza Zapatero i opowiedział się za "uelastycznieniem" rynku pracy.

Wyniki pierwszych sondaży są korzystne dla Partii Ludowej.

Alternatywę dla największych dwóch partii w Hiszpanii - PSOE i PP - utworzyła koalicja złożona z ośmiu umiarkowanych partii nacjonalistycznych, na czele której stanęły katalońska Konwergencja i Związek (CiU) i Baskijska Partia Nacjonalistyczna (PNV). Taka koalicja pozwoli tym partiom na uzyskanie dwóch lub trzech miejsc w PE.

Partie te bronią "Europy narodów", prawa do posługiwania się własnymi językami i do wystawiania własnych drużyn sportowych. "Jedynką" listy wyborczej koalicji jest niezależny ekonomista związany z CiU, Ramon Tremosa.

Zarówno w Wielkiej Brytanii, jak i w Irlandii głównym zagadnieniem w przededniu wyborów do Parlamentu Europejskiego jest niepopularność szefów rządów: w Londynie - Gordona Browna, w Dublinie - Briana Cowena.

Zagadnienia ściśle europejskie schodzą przez to na dalszy plan. Przy czym w obu krajach wybory do PE odbywają się równocześnie z wyborami do władz lokalnych.

"Działania irlandzkiego rządu aprobuje obecnie około 10 procent wyborców. Rząd jest niepopularny, głównie z powodu podejścia do kryzysu bankowego. Niepopularność jest powodem, dla którego premier Brian Cowen zdecydował nie łączyć wyborów do PE z referendum w sprawie Traktatu Lizbońskiego" - powiedział PAP Bernard Purcell, komentator dziennika "The Irish Independent".

"Irlandzki establishment polityczny jest zgodny, że przyjęcie Traktatu leży w interesie kraju, dlatego żadna z partii politycznych nie krytykuje rządu za to, że nie rozpisał referendum razem z wyborami do PE i lokalnymi" - dodaje publicysta.

Zdaniem Purcella wybory do PE w Irlandii są ważne, ponieważ rozstrzygną o tym, czy mandat do Europarlamentu uzyska lider eurosceptycznego ugrupowania "Libertas" Declan Ganley, który przyczynił się do odrzucenia Traktatu Lizbońskiego w referendum w Irlandii w 2008 roku.

Z kolei w ocenie Brendana Donnelly'ego, dyrektora niezależnego ośrodka badawczego Federal Trust, brytyjskie wybory do PE będą nieoficjalnym plebiscytem w sprawie antykryzysowych działań rządu Gordona Browna.

Donnelly wskazuje zarazem, iż na drugim planie może pojawić się sprawa Traktatu Lizbońskiego, ponieważ opozycyjna partia konserwatywna domagała się referendum na jego temat. Rząd Browna uznał je za niepotrzebne, mimo że jego poprzednik Tony Blair obiecał, że je rozpisze.

"Najciekawsze kwestie europejskie dotyczą stosunku lidera konserwatystów Davida Camerona do sprawy Traktatu Lizbońskiego, gdyby miało się okazać, że zostanie on przyjęty w drugim referendum irlandzkim w październiku, i ewentualnego wystąpienia konserwatywnych europosłów z klubu EPP, zrzeszającego partie konserwatywne i ludowe w PE" - dodaje brytyjski ekspert.

Donnelly przewiduje, że wybory do PE wygrają konserwatyści, ale nie aż tak zdecydowanie, jak by sobie tego życzyli.

Jego zdaniem głosowanie będzie "próbą generalną" przed wyborami parlamentarnymi, które muszą zostać rozpisane najpóźniej do maja 2010 r.

Na półtora miesiąca przed wyborami do Parlamentu Europejskiego kampania wyborcza we Francji jest mało widoczna, a większość Francuzów nie interesuje się nadchodzącym głosowaniem - obserwują media.

Według sondaży, faworytem jest rządząca prawicowa Unia na Rzecz Ruchu Ludowego (UMP) wyprzedzając Partię Socjalistyczną (PS).

Głosowanie na kandydatów do Parlamentu Europejskiego odbędzie się we Francji 7 czerwca (dzień wcześniej pójdą do urn mieszkańcy francuskich departamentów zamorskich). Francuzi wybiorą 72 eurodeputowanych.

Według sondażu ośrodka IPSOS dla tygodnika "Le Point", przeprowadzonego w połowie marca, największe poparcie ma lista partii rządzącej UMP z sojuszniczym Nowym Centrum, która może liczyć na 27 proc. głosów. Następne w kolejności są PS - 24 proc., centrowy MoDem - 10 proc. oraz Nowa Partia Antykapitalistyczna (NPA) i Europa Ekologiczna (w tym Zieloni) - po 9 proc. Lewica komunistyczna oraz skrajnie prawicowy Front Narodowy mogą, według tego sondażu liczyć, na około 6 proc.

Zdaniem obserwatorów, dwie główne partie pretendujące do zwycięstwa - UMP i PS - traktują głosowanie do Parlamentu Europejskiego jako podrzędne w stosunku do krajowych wyborów.

Powszechna jest opinia, że w przypadku startujących z ramienia UMP członków rządu - ministra rolnictwa Michela Barnier i minister sprawiedliwości Rachidy Dati - kandydowanie do PE jest dyskretnym sposobem odsunięcia ich na dalszy plan w partyjnej hierarchii.

Rządząca partia prezydenta Nicolasa Sarkozy'ego chce w swej kampanii wykorzystać dotychczasowe dokonania szefa państwa na arenie międzynarodowej: prezydencję francuską UE, szczyt G20, mediację Francji podczas kryzysu gruzińskiego. Media zauważają, że UMP liczy na wsparcie kampanii przez prezydenta Sarkozy'ego, który w przeddzień wyborów, 6 czerwca, wystąpi u boku Baracka Obamy w rocznicę desantu aliantów na plażach Normandii.

Dla głównej siły opozycyjnej - socjalistów pod nowym przywództwem Martine Aubry, eurowybory mają pokazać, że partia ta pokonała trwający od wielu miesięcy wewnętrzny kryzys. W swojej kampanii PS kładzie nacisk na walkę z recesją, idąc pod hasłem "Europa lewicy".

Czarnym koniem wyborów może być radykalna lewicowa Nowa Partia Antykapitalistyczna (NPA) charyzmatycznego Oliviera Besancenot, który zdobył sobie popularność w mediach jako najbardziej wyrazisty przeciwnik polityki ekonomicznej obecnego rządu.

W wyborach do Parlamentu Europejskiego startuje wiele znanych powszechnie postaci, m.in. działacz alterglobalistyczny Jose Bove i lider Zielonych Daniel Cohn-Bendit (Europa Ekologiczna), popularny dziennikarz Jean-Francois Kahn (MoDem) i lider skrajnie prawicowego Frontu Narodowego Jean-Marie Le Pen.

Sondaże robione na dwa miesiące przed eurowyborami pokazują, że interesowało się nimi tylko 17 proc. Francuzów. Jednak jak wynika z badania Eurobarometru, przeprowadzonego w tym roku we wszystkich krajach UE, Francuzi razem z Holendrami deklarują najwyższy wśród Europejczyków udział w głosowaniu do PE - 47 proc.

pap, keb