Natomiast pilot-doświadczalny na Tu-154 Ruben Esajan, do którego opinii odwołuje się rządowa "Rossijskaja Gazieta", zwrócił uwagę, że "kontroler ostrzegł polskich pilotów, że pogoda jest zła; że widoczność jest poniżej minimum". - Oznacza to, że lotnisko jest zamknięte dla lądowań - zaznaczył Esajan, który jest też zastępcą dyrektora generalnego Państwowego Naukowo-Badawczego Instytutu Lotnictwa Cywilnego. - Zgodnie z przepisami międzynarodowymi, jeśli dowódca statku w takiej sytuacji podejmuje decyzję o lądowaniu, to cała odpowiedzialność spada na niego. Kontroler nie może ponosić odpowiedzialności za konsekwencje tej decyzji - oznajmił pilot, noszący tytuł bohatera Rosji.
Esajan zaznaczył, że polski samolot był wyposażony w system ostrzegający przed zbliżeniem z ziemią (TAWS). - W 2002 roku testowałem ten system razem z polskim pilotem. System ten początkowo - do 100 metrów - ostrzega, że ziemia jest blisko. A od 70 metrów daje komendę po angielsku: >Pull up<, czyli >Do góry<. Tu-154M zniżał się bardzo szybko, próbując doścignąć standardową ścieżkę, gdyż był za wysoko. Przy poleceniu >Pull up< powinien był zacząć nabierać wysokość, aby system się wyłączył - tłumaczył. W ocenie Esajana, pilot Tupolewa spóźnił się z decyzją o odejściu na drugi krąg. - Na standardowej ścieżce, na której powinien się był znajdować, prędkość zniżania wynosi 4 metry na sekundę. On zniżał się z prędkością ośmiu metrów. Przy ośmiu metrach na sekundę przy wyprowadzaniu ze zniżania samolot opada jeszcze o 25-28 metrów. Jest to standardowe opadanie dla takich samolotów - zaznaczył. - Sprawiło to, że znalazł się cztery metry nad ziemią. I odszedłby, gdyby nie ta brzoza, która znalazła się na jego drodze - dodał rosyjski pilot.
PAP, arb