"Mamo, niech policja się pospieszy, ludzie tu umierają" - świadkowie masakry wspominają 22 lipca

"Mamo, niech policja się pospieszy, ludzie tu umierają" - świadkowie masakry wspominają 22 lipca

Dodano:   /  Zmieniono: 
Na wyspie Utoya zginęło 68 osób (fot. FORUM) 
Pięć dni po podwójnym zamachu w Norwegii przed szpitalem Ullevaal w Oslo, gdzie nadal przebywają niektórzy ranni, wciąż palą się świece, a ludzie składają kwiaty, by uczcić pamięć zabitych.
17-letnia córka Bengta Erika Iversena 28 lipca wyjdzie ze szpitala. W dniu dramatu na wyspie Utoya mężczyzna zadzwonił do córki, by poinformować ją o zamachu bombowym w centrum Oslo, w którym zginęło osiem osób. - Chwilę później dostałem SMS-a o treści: "Zadzwoń" - opowiada. - Córka powiedziała tylko: "coś się tu dzieje, są strzały. Myślę, że zostałam postrzelona w nogę, lekko mnie boli". Potem się rozłączyła - relacjonuje ojciec. - To było straszne. Próbowałem się do niej dodzwonić, ale nie odbierała - opowiada. Dopiero półtorej godziny później 17-latka skontaktowała się z rodzicami. Udało jej się dopłynąć do brzegu i była bezpieczna. - Zawsze bardzo dobrze pływała. Mogła pomóc innej dziewczynie. Razem przepłynęły ok. 800 metrów w lodowatej wodzie - wyjaśnia ojciec. - Córka opowiadała, że biegła, a wokół latały kule - dodaje.

15-letni Jo Granli Kallset, którego dziewczyna została ranna na Utoya, wspominając wydarzenia na wyspie mówi: "Wszyscy wokół mnie umierali". - To było straszne, byliśmy śledzeni - opowiada Jo, wyjaśniając, że sprawca miał przy sobie "policyjny sprzęt, walkie-talkie, broń, po  prostu wszystko". Gdy 32-letni Anders Behring Breivik zbliżył się do nich i  powiedział, że jest policjantem, a niedaleko znajduje się łódź, młody człowiek zareagował mówiąc: "Cześć, tu jesteśmy". - Dwie sekundy później mężczyzna zaczął strzelać w skałę, która była przede mną. Wskoczyłem do wody - wspomina.

Dramatycznie prezentowała się również wymiana SMS-ów między 16-letnią Julie, która także uczestniczyła w obozie młodzieżówki Partii Pracy, a  jej mamą Marianne Bremnes. - Byłam przerażona. Nie było mnie tam przy niej i nie mogłam jej pomóc. Poprosiłam, żeby wysyłała mi wiadomości, jakiś znak życia, co 5 minut. Nie wiedziałam, co innego mogę zrobić - mówi matka. Ponad półtorej godziny utrzymywała kontakt z córką, wymieniając informacje za pośrednictwem telefonów komórkowych. Dziewczyna relacjonowała mamie, gdzie się znajduje, oraz pytała o to, kiedy na wyspie pojawi się prawdziwa policja i pomoże uwięzionym ludziom. "Mamo, niech policja się pospieszy, ludzie tu umierają" - to jedna z wiadomości, jakie odebrała Bremnes. Matka podtrzymywała Julie na duchu i zapewniała, że policja jest już w drodze. Kiedy dostała od córki SMS-a, że "policja już tu jest", w odpowiedzi ostrzegła ją, żeby jeszcze nie  wychodziła z kryjówki, ponieważ ten, kto strzela, ma na sobie mundur policjanta. W pewnym momencie nastolatka usłyszała helikopter. Dziewczyna wyszła na chwilę spod skał, gdzie się ukrywała, i zamachała różowym płaszczem przeciwdeszczowym, żeby zwrócić na siebie uwagę. Okazało się jednak, że to jeszcze nie ekipa ratunkowa, tylko reporterzy filmujący masakrę. - Gdyby Julie była w innym miejscu, mogłaby zginąć. Policji jeszcze wtedy nie było na miejscu, a on ciągle strzelał - dodaje jej matka.

Dziewczynka straciła w zamachu pięciu znajomych. Jej mama powiedziała, że choć Julie jest "twardą dziewczyną", to "martwi się o przyszłość". - Jakoś się trzyma, ale nie wiem jakie będą konsekwencje tego, co przeżyła - dodała Bremnes.

W podwójnym zamachu terrorystycznym śmierć poniosło 76 osób. Na wyspie Utoya, gdzie odbywał się obóz młodzieżówki współrządzącej Partii Pracy, zastrzelonych zostało 68 osób, a osiem poniosło śmierć w ataku bombowym w Oslo.

PAP, arb