Kiedy Tizian miał 7 lat i mieszkał z rodziną w Kalabrii, stracił ojca - urzędnika bankowego, który został zamordowany przez mafiosów. Wkrótce potem wraz z najbliższymi Giovanni Tizian przeniósł się na północ, tysiąc kilometrów od rodzinnych stron, kontrolowanych przez najgroźniejszą spośród wszystkich włoskich mafii - 'ndranghetę.
O przyznaniu ochrony policyjnej dziennikarzowi poinformowała jego macierzysta gazeta z Modeny, zamieszczając także komentarz zatytułowany "Pogróżki nie zatrzymają naszej pracy". - Staram się znaleźć sposób, by dalej wykonywać mój zawód i jestem pewien, że go znajdę. Nie mam już swobody poruszania, jaka byłaby mi potrzebna, ale nie poddam się - zapowiedział sam dziennikarz. - Nie sądzę, że dziennikarz może zmienić świat, ale wierzę w społeczną przydatność tego zawodu - dodał. Wyjaśnił, że to nie on prosił o ochronę - to policja zgłosiła się do niego informując o tym, że jest zagrożony i z tego powodu postanowiono przyznać mu całodobową eskortę. - Na początku nie zdałem sobie sprawy z tego, co to znaczy. Dopiero potem zacząłem rozumieć, o co chodzi - podkreślił Giovanni Tizian.
Solidarność z reporterem śledczym wyraziła nie tylko jego gazeta. Do wielkiej mobilizacji doszło w internecie, gdzie tysiące ludzi z całych Włoch zapewniają dziennikarza o swym wsparciu i przekazują mu słowa otuchy. Jedno ze stowarzyszeń z południa zainicjowało kampanię solidarności pod hasłem: "Jestem Giovanni Tizian". Wyrazy poparcia dla niego przekazały największe ugrupowania włoskiego parlamentu.
PAP, arb