"No dobrze, jeśli chcecie, możecie nas ratować" - tak Costa Concordia prosiła o pomoc

"No dobrze, jeśli chcecie, możecie nas ratować" - tak Costa Concordia prosiła o pomoc

Dodano:   /  Zmieniono: 
Wrak Costa Concordii (fot. EPA/ENZO RUSSO/PAP)
Załoga statku Costa Concordia zaraz po tym, jak uderzył o skałę, zgodziła się przyjąć pomoc tak, jakby wyświadczała przysługę i żeby "zrobić przyjemność" kapitanatowi - powiedział włoskim mediom przedstawiciel włoskiej straży przybrzeżnej z portu w Livorno. - Wydawało się, że wyświadczają nam przysługę, zgadzając się na akcję ratunkową, a nie wykonują swój obowiązek - wspominał Alessandro Tosi ze straży przybrzeżnej.

Tosi przytoczył słowa, które usłyszał od załogi w nocy z 13 na 14 stycznia, kiedy wycieczkowiec coraz bardziej się przechylał, miał ogromną wyrwę w  kadłubie i szybko nabierał wody: "No dobrze, skoro uważacie to za stosowne, kierujemy prośbę o pomoc". Tosi opowiadał, że kiedy próbował wyjaśnić, co dzieje się na statku, musiał powoływać się na informacje, z jakimi przerażeni pasażerowie dzwonili do  karabinierów. - Oficerowie z załogi mówili mi, że to tylko awaria elektryczności. Wtedy zapytałem: "Czy możecie w takim razie wyjaśnić, dlaczego podczas kolacji latały talerze, a kawałek sufitu spadł na ludzi?". A oni zamilkli, zaś potem potwierdzili, że tylko nie ma prądu -  relacjonował funkcjonariusz straży przybrzeżnej. - Zapytaliśmy więc: "Dlaczego kazaliście włożyć kamizelki ratunkowe?" I znowu cisza. A potem powiedzieli: "Nie, potwierdzamy, że tylko wysiadł prąd" - dodał.

Tosi stwierdził, że pierwszy zrozumiał, co oznacza często zapadające podczas rozmowy milczenie załogi i jej niepewne odpowiedzi. - Oni sami nigdy nie powiedzieli nam, że mają sytuację kryzysową. Przy drugim połączeniu zapytaliśmy, czy mają rannych albo zabitych na pokładzie, a oni zaprzeczyli. Zapytaliśmy, ile jest osób na pokładzie. Odparli, że 4231. Uznaliśmy, że lepiej skierować na miejsce wszystkie siły, jakie tylko można - relacjonował funkcjonariusz straży przybrzeżnej. Oceniając zachowanie załogi, stwierdził, że "to była totalna panika". Według niego świadczy o tym nieumiejętność przekazania podstawowych informacji i to mimo świadomości ciężkiego uszkodzenia statku. Reakcję załogi na jego pytania Tosi opisał jako "grobowe milczenie".

Oficer straży przybrzeżnej wyraził opinię, że operacja ratunkowa na pokładzie nie była przeprowadzana prawidłowo i zakończyłaby się lepiej, gdyby ją znacznie wcześniej rozpoczęto. - Gdyby podeszli do wszystkiego z większym spokojem i intelektem, prawdopodobnie nikt by nie zginął - ocenił oficer straży, cytowany przez agencję Ansa.

PAP, arb