Według AP, oświadczenie premiera Izraela de facto uznaje kluczowy argument wytaczany przez "ideologicznych oponentów Netanjahu na syjonistycznej lewicy Izraela": wycofanie się z terytoriów, na których Palestyńczycy chcą swego państwa, jest nie tylko ustępstwem, na które można by pójść w zamian za pokój, lecz także imperatywem dla Izraela, pragnącego pozostać państwem żydowskim, które jest też demokratyczne.
AP odnotowuje, że Żydzi stanowią ok. 80 proc. 8-milionowej ludności Izraela. Gdyby jednak spojrzeć na Izrael w połączeniu ze Strefą Gazy, Zachodnim Brzegiem Jordanu i wschodnią Jerozolimą, czyli terytoriami, które zajął podczas wojny z 1967 roku, to sytuacja zbliża się do parytetu między Żydami a Arabami.
Ze Strefy Gazy Izrael wycofał wojsko i osadników żydowskich w 2005 roku. AP odnotowuje, że w ostatnich latach strony konfliktu bliskowschodniego dwukrotnie zdawały się być bliskie porozumienia pokojowego, które obejmowałoby też Zachodni Brzeg, ale ostatecznie sprawa rozbijała się o szczegóły, zwłaszcza o podział Jerozolimy i żądanie strony palestyńskiej, by pozwolono powrócić do Izraela palestyńskim uchodźcom i ich potomkom, a więc milionom Palestyńczyków.
- Istnienie państwa żydowskiego jest nie tylko kwestią separacji. To kwestia bezpieczeństwa, zachowania naszych podstawowych interesów narodowych - mówił Netanjahu, zapewniając, że strona izraelska jest gotowa na negocjacje z Palestyńczykami.
zew, PAP