Amerykanie wydali niewidomego prawnika Chińczykom? "USA mnie zawiodły, boję się, że mnie zabiją"

Amerykanie wydali niewidomego prawnika Chińczykom? "USA mnie zawiodły, boję się, że mnie zabiją"

Dodano:   /  Zmieniono: 
Amerykanie przekonują, że wymogli na Chinach udzielenie gwarancji bezpieczeństwa Chenowi. Dysydent jest jednak najwyraźniej innego zdania (fot. EPA/HOW HWEE YOUNG/PAP) 
Niewidomy chiński dysydent Chen Guangcheng, który po sześciu dniach pobytu w ambasadzie USA w Pekinie opuścił ją 2 maja, powiedział telewizji CNN, że jeśli pozostanie w Chinach, to będzie miał powody, by obawiać się o swe życie. W telefonicznej rozmowie z amerykańską stacją telewizyjną Chen powiedział też, że władze Stanów Zjednoczonych "zawiodły go", a on sam chce opuścić Chiny.
Dysydent udzielił również telefonicznego wywiadu agencji Associated Press zaledwie kilka godzin po odeskortowaniu go z ambasady USA do  szpitala/ Chen powiedział, że obawia się zarówno o życie swoje, jak i  swojej rodziny. Przedstawiciele władz amerykańskich zapewnili wcześniej, że wymogli na władzach w Pekinie obietnicę, iż do Chena dołączy jego rodzina i będą razem mogli zacząć nowe życie w mieście uniwersyteckim.

Tymczasem, wbrew zapewnieniom Amerykanów, po przybyciu do szpitala Chen, który był wyraźnie wstrząśnięty - jak pisze AP - powiedział, że dyplomaci USA przekazali mu, iż jego rodzina zostanie wysłana przez władze do rodzinnej prowincji, jeśli on sam pozostanie w ambasadzie, a jego żona zostanie pobita na śmierć. - Chciałbym odpocząć gdzieś poza Chinami" - powiedział dysydent i  zaapelował ponownie do władz USA, by "pomogły jemu i jego rodzinie wyjechać bezpiecznie". - Ambasada obiecała mi, że ktoś z personelu będzie mi nieustannie towarzyszyć, ale gdy dostałem się na oddział szpitalny nie było tam ani jednego przedstawiciela ambasady, więc byłem bardzo rozczarowany - przyznał Chen. Agencja AP podaje, że nie udało się jak dotąd pogodzić sprzecznych relacji Chena i przedstawicieli amerykańskiej administracji.

Według rzeczniczki Departamentu Stanu USA nikt z dyplomatów nie  przekazywał Chenowi wiadomości o groźbach chińskich władz, a on sam wyszedł z amerykańskiej placówki w Pekinie dobrowolnie. Jednak przyjaciel dysydenta, Zeng Jinyan twierdzi, że Chen zrobił to wyłącznie po to, by chronić rodzinę - podała wcześniej Associated Press.

W zeszłym tygodniu 40-letni Chen - prawnik samouk - uciekł z aresztu domowego i schronił się w ambasadzie USA. 2 maja opuścił amerykańską placówkę, a ambasador USA w Pekinie Gary Locke eskortował go do  szpitala, gdzie dysydent miał się spotkać z żoną dziećmi. Chen, który stracił wzrok na skutek przebytej w dzieciństwie choroby, przebywał przez półtora roku w areszcie domowym w miejscowości Donshigu w prowincji Szantung we wschodnich Chinach. Dysydent spędził cztery lata w więzieniu za ujawnienie przymusowych aborcji i sterylizacji w  wiejskiej społeczności, z której pochodził. Po uwolnieniu lokalne władze umieściły go w areszcie domowym, choć nie było ku temu podstaw prawnych.

PAP, arb