Poczobut: Łukaszenka boi się rozgłosu po brutalnym rozpędzeniu wiecu

Poczobut: Łukaszenka boi się rozgłosu po brutalnym rozpędzeniu wiecu

Dodano:   /  Zmieniono: 
W szkole polskiej w Grodnie uczy się 383 dzieci (fot. sxc.hu) Źródło:FreeImages.com
- Procesy ośmiorga działaczy nieuznawanego przez władze w Mińsku Związku Polaków na Białorusi (ZPB), którym nakazano stawić się w sądzie w Grodnie, zostały odroczone - poinformował prezes Rady Naczelnej ZPB Andrzej Poczobut.
- W sądzie powiedziano nam, że milicja nie dostarczyła do sądu protokołów. Jeden z naszych działaczy poszedł na milicję i tam z kolei powiedziano mu, że jak będzie trzeba się stawić, zostanie o tym poinformowany - powiedział Poczobut. Jak dodał, milicja ma na  dostarczenie protokołów dwa miesiące.

Nie chcą rozgłosu?

Nieuznawany przez władze w Mińsku ZPB 1 czerwca zorganizował w Grodnie pikietę przeciwko wprowadzeniu do szkoły polskiej w tym mieście klas rosyjskojęzycznych. Jeszcze przed jej rozpoczęciem, a potem w jej trakcie zatrzymano 20 osób, w tym dwoje wiceprezesów Związku, Mieczysława Jaśkiewicza i Renatę Dziemiańczuk. Działacz ZPB Igor Bancer jeszcze tego samego dnia został skazany na 13 dni aresztu. Osoby zatrzymane przed rozpoczęciem pikiety, w tym Jaśkiewicza, zwolniono bez spisywania protokołu. Pozostałym nakazano stawienie się w sądzie.

Poczobut uznał odroczenie procesów za sytuację niezwykłą. - Widocznie władze z jakiegoś powodu uznały, że lepiej nie organizować tego procesu teraz. Być może doszły do wniosku, że rozgłos zatrzymań i  brutalnego rozpędzenia wiecu był nadmierny i lepiej przeprowadzić te  procesy osobno - sugeruje Poczobut.

W obronie szkoły

Pikieta, która odbywała się bez zgody władz, została rozbita przez milicję. - Ludzi zabierano do autokarów, wynoszono (trzymając) za  ręce i za nogi, rwano ubranie. Było sporo osób starszych, w wieku 60-70 lat - opowiadała prezes ZPB Andżelika Orechwo. Według Poczobuta Związek złożył cztery wnioski o zgodę na zorganizowanie pikiety, ale wszystkie zostały przez władze odrzucone. Orechwo na początku maja informowała, że władze Grodna podjęły decyzję o ulokowaniu w polskiej szkole nr 36 klas rosyjskojęzycznych ze  szkoły nr 27 w tej samej dzielnicy. Podkreślała, że byłby to "pierwszy krok ku likwidacji szkoły".

Szef wydziału oświaty urzędu dzielnicowego w Grodnie Siarhiej Łamieka uzasadniał potrzebę przeniesienia klas rosyjskojęzycznych do polskiej szkoły znacznym wzrostem liczby klas w  szkole nr 27, które już nie mieszczą się we własnym budynku. - Dlatego pomyśleliśmy o ewentualności ulokowania dwóch klas pierwszych w innej placówce edukacyjnej - powiedział. Jak zapewnił, byłoby to rozwiązanie tymczasowe, które ma odciążyć szkołę nr 27 do  czasu wybudowania nowej szkoły w dzielnicy. Podkreślił, że kwestia zmiany statusu szkoły z polskim językiem nauczania „nie była, nie jest i  nie będzie podnoszona".

Konsul walczy o szkołę

Klas rosyjskojęzycznych nie można w szkole umieścić bez zgody właściciela budynku, czyli uznawanego przez władze w Mińsku Związku Polaków na Białorusi, który jeszcze nie podjął decyzji w tej sprawie. Orechwo powiedziała, że nieuznawany przez władze ZPB obawia się, że jeżeli decyzja nie zostanie podjęta i ogłoszona teraz, to może dojść do próby wprowadzenia klas „po cichu".

- Oficjalny ZPB zapowiada cały czas, że podejmie decyzję na swojej Radzie. Ale mamy już koniec roku szkolnego. Wszyscy liczą pewnie na to, że sprawa ucichnie, a na jesieni dzieci przyjdą do szkoły i zobaczą, że  są też klasy rosyjskojęzyczne – powiedziała.

Ambasada RP na Białorusi w maju wystosowała do białoruskiego MSZ notę z pytaniem o zamiary dotyczące polskiej szkoły w Grodnie. - Chcemy znać oficjalne stanowisko władz - podkreślał konsul polski w  Grodnie Andrzej Chodkiewicz. Jak dodał, wypowiedzi w tej sprawie dzielnicowego kuratora w Grodnie Siarhieja Łamieki nie mają oficjalnego charakteru. W szkole polskiej w Grodnie uczy się 383 dzieci.

ja, PAP