Liberia: tragedia trwa

Liberia: tragedia trwa

Dodano:   /  Zmieniono: 
Mimo przybycia do Liberii międzynarodowych wojsk pokojowych, wojna w tym kraju trwa - na ulicach stolicy słychać strzały, a ponad ruinami miasta unoszą się kłęby dymu.
Wielonarodowe wojska pokojowe od poniedziałku przybywają do Liberii, aby pomóc mieszkańcom tego afrykańskiego kraju w zakończeniu wojny domowej. Jednak we wtorek siły wierne prezydentowi Charlesowi Taylorowi i jego przeciwnicy kontynuowali walki w liberyjskiej stolicy.

Część stolicy jest opanowana przez rebeliantów z ruchu LURD (Liberyjczycy Zjednoczeni dla Demokracji i Pojednania). Centrum pozostaje w rękach żołnierzy wiernych Taylorowi, który mimo zapowiedzi wciąż nie chce odejść ze stanowiska. Najnowszy termin, jaki sobie wyznaczył, to 11 sierpnia.

Datę tę potwierdził prezydent RPA. Thabo Mbeki poinformował we  wtorek w Pretorii, że Taylor przekaże w najbliższy poniedziałek władzę wiceprezydentowi Mosesowi Blahowi. Dodał, że Taylor dzwonił do niego w poniedziałek, by przekazać taką wiadomość.

Mbeki dodał, że Taylor opuści Liberię "tego samego dnia (w poniedziałek) lub następnego i uda się do Nigerii", która zaoferowała mu azyl polityczny.

Linia frontu między stronami konfliktu łączy dwa stołeczne mosty. Przywódcy LURD zapowiadali w minionych dniach, że wraz z  przybyciem pierwszych zagranicznych żołnierzy opuszczą zajmowane w  Monrowii pozycje i będą w pełni współpracować z siłami pokojowymi.

Potwierdzili to również we wtorek. Generał wojsk rebelianckich Seyea Sheriff powiedział w rozmowie z korespondentami AFP, że LURD opuści zajęty 19 lipca strategiczny port w Monrowii dopiero po  "całkowitym rozmieszczeniu" wojsk pokojowych.

Z kolei Reuter poinformował, że w rozmowie z reporterami Sheriff oświadczył, że nawet jeśli jego oddziały wycofają się z portu, to  jednak nie wyjdą z Monrowii dopóki Taylor nie opuści kraju.

Jeden z rebelianckich dowódców powiedział AFP, że siły rządowe przygotowują ofensywę na północ od centrum miasta. Można się jej spodziewać najpóźniej w środę.

Tymczasem wokół lotniska pod Monrowią są już trzy setki nigeryjskich żołnierzy. Przybyli śmigłowcami z sąsiedniego Sierra Leone. Ich pierwszym zadaniem jest zajęcie i zabezpieczenie pasów startowych; potem mają przejąć kontrolę nad Monrowią, przywrócić porządek i bezpieczeństwo. Nigeryjski batalion ma liczyć 770 osób i znajdzie się w całości w Monrowii do 17 sierpnia.

W sumie w Liberii ma być 3250 żołnierzy z różnych krajów Afryki Zachodniej. Jak ustaliła w zeszłym tygodniu Rada Bezpieczeństwa, po paru miesiącach zastąpią ich oddziały pokojowe ONZ.

Stany Zjednoczone na razie odmawiają wojskowego zaangażowania się w rozwiązanie konfliktu. Przekazały 10 milionów dolarów "na cele logistyczne". Jednak w pobliże liberyjskich wybrzeży skierowano dwa amerykańskie okręty wojenne: "Iwo Jima" i "Carter Hall". Na  razie stoją na morzu. Kolejny ma dopłynąć za parę dni.

Flotylla amerykańska praktycznie w każdej chwili mogłaby pomóc Nigeryjczykom, na przykład w sprawach łączności, ale w  Waszyngtonie takie decyzje jeszcze nie zapadły. Przedstawiciel administracji USA powiedział jednak w rozmowie z Associated Press, że "jest możliwość, a nawet pewne prawdopodobieństwo, iż  Amerykanie zejdą na brzeg". Nie podał żadnych szczegółów.

Liberyjczycy, a także państwa regionu, oczekują zaangażowania USA, widząc w tym najpewniejszy sposób na szybką normalizację sytuacji w Liberii. Rola USA byłaby szczególna także dlatego, że  Liberia powstała w XIX wieku przy pomocy Stanów Zjednoczonych jako pierwsza afrykańska republika dla wyzwolonych z niewoli amerykańskich Murzynów.

sg, pap