Rosyjskie ministerstwo spraw zagranicznych jest "rozczarowane" tym, że w wywiadach, w których "fabularny wymysł wymyślnie łączył się z faktami" Wacław Radziwinowicz "nie wspomniał ani słowem o prośbie, jaką wystosował do rosyjskiego MSZ, by zaopiekowało się jego pozostającą w Rosji kotką". "Jak wiadomo, ostatnie życzenie to świętość" napisano w oświadczeniu stwierdzając, że korzystając z "otwartych źródeł" ustalono, iż kotka nazywa się Marusia i jada "mięso halal".
"Mieszkała ze swoim panem od 2009 roku i na pewno planowała, że na pewnym etapie zostanie panią Marysią (ach, te ufne rosyjskie kotki!)" - pisze w specyficznym stylu przedstawiciel rosyjskiego MSZ i wyraża żal, że pozbawienie dziennikarza akredytacji mogło by stać się pretekstem do pozbycia się "muzy". "Nie bój się, jeśli on cię jednak rzuci, zadbamy o ciebie - przecież obiecaliśmy Wacławowi, że nie porzucimy jego kota" - dodaje autor oświadczenia.
Wacław Radziwinowicz w rozmowie z "Gazetą Wyborczą" poinformował, że prosił rosyjski MSZ o pomoc w załatwieniu formalności związanych z przewiezieniem zwierzęcia do Polski, ponieważ często wymaga to więcej czasu niż 30 dni, które dziennikarz dostał na opuszczenie kraju.
BBC, Wyborcza.pl