W niedzielę pochowano 20 zmarłych, których zidentyfikowano. Ciała przewieziono do Szkodry na północy Albanii, stamtąd bowiem, z najbiedniejszych regionów kraju, pochodzili niedoszli emigranci.
Do Vlory na spotkanie z rodzinami zmarłych przyjechał od razu w sobotę prezydent Alfred Moisiu. Premier Fatos Nano, który spędza urlop zagranicą, przesłał kondolencje. Poniedziałek ogłoszono dniem żałoby w całym kraju. Rząd zapowiedział, że rodziny ofiar otrzymają prócz zasiłków pogrzebowych 2 mln leków (19 tys. dolarów).
W nadmuchiwanej łodzi, wyłowionej w sobotę przed południem niedaleko portu Vlora przez straż przybrzeżną, znaleziono 18 martwych mężczyzn i trzy kobiety. Uratowani, wszyscy w wieku 20-30 lat, zostali przewiezieni do szpitala we Vlorze. Policja aresztowała dwóch z nich, pilotów, pod zarzutem zorganizowania nielegalnej próby przerzutu do Włoch.
Łódź o długości 12 metrów wypłynęła w piątek z Półwyspu Karaburun koło Vlory mimo wysokich, pięciometrowych fal na morzu. Niedaleko wyspy Sazan, 10 km od Vlory, wywróciła się. Alarm podnieśli pasażerowie około godz. 20.00. Dzwonili z komórek na policję, do radia i telewizji, dopóki telefony nie zamokły.
W akcji ratowniczej uczestniczyła albańska policja i wojsko, śmigłowce NATO i włoska straż przybrzeżna, której jednostka stacjonuje w porcie Durres, skąd patroluje wody terytorialne Albanii, by powstrzymać nielegalną emigrację przez Adriatyk.
Rzecznik albańskiego MSW Florjon Serjani wyjaśnił, że powodem wypadku była eksplozja motoru w przeładowanym pontonie. Niektórzy pasażerowie doznali poparzeń. Po awarii silnika łódź dryfowała po wzburzonym morzu.
"Dookoła była woda, ale utrzymywaliśmy się na powierzchni, bo nogi mieliśmy w gumowym pontonie. W łodzi było pełno wody i wszyscy odczuwaliśmy panikę" - opowiadał jeden z uratowanych pasażerów Avni Cakaj.
Ratownicy musieli przerwać akcję w sobotę wieczorem z powodu pogarszającej się pogody. Wznowili ją dopiero w niedzielę po południu mimo trudnych warunków pogodowych i wiatru, dochodzącego na lądzie do 45 km na godzinę.
Policja aresztowała czterech wysokich rangą funkcjonariuszy MSW podejrzewanych o udział w organizacji tragicznie zakończonej podróży, za którą pasażerowie zapłacili po 1300-1800 euro. Poszukiwanych jest trzech właścicieli łodzi. Zatrzymano też wicedyrektora portu Vlora, blisko związanego z jednym z właścicieli.
Okazało się, że jeden z pilotów łodzi jest synem szefa policyjnego wydziału antyterrorystycznego w Szkodrze i bliskim kuzynem komendanta drogówki we Vlorze. Obaj funkcjonariusze zostali zawieszeni, trwa ich sprawdzanie.
"Wydarzenie to pokazuje, że elementy przestępcze próbują odbudować handel ludźmi we współpracy ze strukturami państwowymi" - ocenił albański minister bez teki Marko Ballo.
Dzięki podpisanej w 1997 r. umowie z Włochami Albanii udało się przerwać trwający latami exodus przez Cieśninę Otranto. Ostatni cios siatkom przemycającym ludzi zadano w wielkiej operacji międzynarodowej w sierpniu 2002 r.
Z roku na rok coraz mniej Albańczyków ryzykowało podróż, która - choć w normalnych warunkach zajmuje zaledwie 3 godziny - często kończyła się tragedią z powodu przeładowania łodzi czy rozpadających się, wiekowych kutrów. W 2003 r. we Włoszech zarejestrowano zaledwie 137 albańskich nielegalnych imigrantów, podczas gdy w 1999 r. było ich 40 tys.
"Ta tragedia dowodzi, że nie wszystkie drogi zostały zamknięte dla przestępczego handlu" - ocenił prezydent Moisiu. W Rzymie zaś pojawiły się w prasie obawy, czy dramat albańskich "boat people" nie oznacza nowego exodusu do Włoch.
em, pap