Zwycięstwo kija i marchewki

Zwycięstwo kija i marchewki

Dodano:   /  Zmieniono: 
Półdemokratyczne niedzielne wybory do Rady Ustawodawczej (Legco) w Hongkongu okazały się zwycięstwem propekińskich ugrupowań.
Mieszkańcy Hongkongu w niedzielę wybierali połowę 60-osobowego lokalnego parlamentu - Rady Ustawodawczej (Legco). Z przedstawionych rano oficjalnych danych wynika, że frekwencja w toku elekcji była wysoka i wyniosła 55,6 procent. W niedzielnych wyborach uprawnionych do głosowania było 3,2 mln obywateli, to jest prawie połowa niespełna siedmiomilionowej ludności Hongkongu.

Z 60 mandatów w Legco, tylko 30 było obsadzone w bezpośrednich wyborach - pozostałe przyznają tzw. grupy funkcjonalne -  ograniczone grupy korporacyjno-zawodowe, co w praktyce równa się nominacji.

Z ostatnich danych wynika, że w toku niedzielnych wyborów ugrupowania prodemokratyczne uzyskały 18 mandatów a frakcje propekińskie - dwanaście. Grupy funkcjonalne przyznały jednocześnie siedem miejsc demokratom i 22 miejsca propekińskim partiom. Tym samym w nowym parlamencie ugrupowania prodemokratyczne będą mieć 25 miejsc a propekińskie - 34 miejsca. Tylko jeden mandat przypadł niezależnym, którzy w poprzednim składzie Legco zajmowali tu cztery miejsca. Tak więc stan posiadania ugrupowań propekińskich nie zmienił się w porównaniu z poprzednią kadencją, zaś siły prodemokratyczne zyskały 3 mandaty (poprzednio 22) kosztem deputowanych niezależnych (poprzednio 4 miejsca).

Niedzielne wybory - mimo iż trudno nazwać je demokratycznymi -  powszechnie uznawano za najważniejszy akt wyborczy od czasu ponownego przyłączenia Hongkongu w 1997 roku do Chin i nadania mu w ramach tego państwa statusu Specjalnego Regionu Administracyjnego. W poprzednich wyborach, w 2000 roku w sposób w pełni demokratyczny rozdzielono 40 proc. mandatów.

Ugrupowania walczące o demokratyzację systemu w tej byłej kolonii brytyjskiej były przekonane, iż uzyskają ogółem co najmniej 28-30 miejsc w nowym Legco. Wyniki elekcji stanowią zaskoczenie zarówno dla obserwatorów jak i samych działaczy partii prodemokratycznych. Agencja Reutera pisze w poniedziałek o "dotkliwym ciosie", zadanym przez wyborców siłom demokratycznym. Zdaniem agencji, o gorszym niż oczekiwano wyniku elekcji w przypadku demokratycznej części sceny politycznej Hongkongu zadecydowała seria skandali, w których uwikłani byli dwaj działacze tych frakcji oraz pragmatyzm mieszkańców Hongkongu, obawiających się represji ze strony Pekinu i tym samym negatywnych ekonomicznych reperkusji zwycięstwa demokratów.

Hongkong - przez 150 lat pozostający kolonią brytyjską - wrócił do Chin w 1997 r. Pekin zagwarantował mu wówczas znaczną autonomię i ograniczoną demokrację (odziedziczoną zresztą po Brytyjczykach, którzy dopiero w 1992 r. zaczęli eksperymentować z demokracją hongkońską). Mimo to w ciągu ostatnich siedmiu lat chińskie władze zainicjowały jednak dyskretny demontaż autonomicznych praw Hongkongu, czego przykładem była kwietniowa decyzja chińskiego parlamentu. Jego kierownictwo, Stały Komitet Ogólnochińskiego Zgromadzenia Przedstawicieli Ludowych (OZPL), wykluczyło nie tylko bezpośrednie wybory szefa administracji Hongkongu, ale także całkowicie bezpośrednie wybory w 2008 r. deputowanych do lokalnego parlamentu - Rady Legislacyjnej.

Opozycja z kolei domaga się pełnej demokratyzacji systemu w Hongkongu. Ruch prodemokratyczny w lipcu zeszłego roku zgromadził ponad pół miliona ludzi na masowych demonstracjach, które przetoczyły się przez terytorium Hongkongu. Protestowano przeciwko planowanemu przez władze nowemu prawu, wymierzonemu w działalność wywrotową, a  - zdaniem hongkońskiej opozycji - w swobody demokratyczne. Pod presją demonstrantów władze wycofały się z zamiaru wprowadzenia tego prawa.

Sukces partii prodemokratycznych i jednocześnie porażka propekińskich ugrupowań w wyborach do hongkońskich rad lokalnych w  zeszłym roku uświadomiły władzom wzrost wpływów opozycji - stąd zmiana w dotychczasowej strategii Pekinu. Polega ona obecnie - jak pisze analityk agencji France Presse - na stosowaniu zasady "gospodarczej marchewki i politycznego kija".

Pekin najwyraźniej uznał, że powodzenie gospodarcze może zahamować prodemokratyczne aspiracje. Opracowano więc Układ o  Ekonomicznym Partnerstwie (CEPA) Chin i Hongkongu, na mocy którego obniżono zasadniczo cła na hongkońskie towary eksportowane na  rynek chiński i - na dwa tygodnie przed niedzielnymi wyborami -  otworzono chłonny chiński rynek dla przedsiębiorców hongkońskich. Wprowadzono też zerowe cła na żywność i tekstylia z Hongkongu. Strefę odwiedziło w tym roku ponad dwa miliony chińskich turystów.

W ramach tego rodzaju zachęt - a także krzewienia poczucia więzi z "macierzą" i chińskiego nacjonalizmu - w tym roku w Hongkongu odbyła się pierwsza w historii byłej kolonii parada stacjonującego tu garnizonu armii chińskiej, przywieziono z ChRL i eksponowano świętą relikwię - kość z palca Buddy - a także sprowadzono na  miejsce pierwszego kosmonautę chińskiego Yang Liweia oraz grupę chińskich złotych medalistów Olimpiady z Aten. Wszystkie te  wydarzenia zostały z entuzjazmem przyjęte przez Hongkończyków.

Tym wszystkim zabiegom towarzyszą niewybredne ataki na kandydatów opozycji. W ostatnich tygodniach prasa nagłośniła co najmniej dwa związane z nimi skandale, w tym fakt zatrzymania jednego z  opozycyjnych kandydatów w Chinach pod zarzutem wynajęcia prostytutki.

Działania Pekinu międzynarodowe organizacje obrony praw człowieka oceniły jako próby przekupienia wyborców, a Human Rights Watch mówił wprost o "zatrutej atmosferze elekcji".

Po pięciu latach spowolnionego rozwoju, od początku obecnego roku Hongkong przeżywa gospodarczy boom - zdaniem "Far Eastern Economic Review" w ciągu pierwszych dwóch kwartałów roku 2004 wartość produktu krajowego brutto Hongkongu wzrastała w tempie 11- 12 procent. W skali roku PKB wzrosnąć ma 6,3 proc. - prognozują ekonomiści.

em, pap